poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 5




And you know we're on each other's team

~Louis~

-Chryste…- wysyczałem przez zęby. Jeśli kiedykolwiek stworzyłbym listę i umieścił na niej wszystko czego nienawidzę robić, to poranne wstawanie, zdecydowanie byłoby na jej szczycie. Rozważałem właśnie olanie szkoły, gdy drzwi do mojego pokoju się otworzyły.
-Louis, wstawaj, znowu się spóźnisz- powiedziała moja mama.
Niechętnie zwlokłem się z łóżka i ruszyłem pod prysznic. Stałem pod tym ciepłym strumieniem wody zapewne dłużej, niż było to konieczne. Potrzebowałem tego, aby mentalnie przygotować się na to co mnie dziś czeka. W głowie zacząłem układać swój plan dnia. Lekcje, lunch, lekcje, godzina przerwy, która dla mnie oznaczała rozpisanie rozgrzewki dla chłopaków i wreszcie trening. Piłka nożna była zdecydowanie miłością mojego życia. Odprężeniem, motywacją i pasją, po prostu była częścią mnie. Wyszedłem spod prysznica, szybko się wytarłem i ubrałem. Zszedłem na dół, złapałem jeszcze jabłko i wyszedłem z domu.
Podjechałem pod dom Zayna i zatrąbiłem. Chłopak wyszedł po chwili.
-Siema stary- powiedział wsiadając do auta. Uśmiechnąłem się do niego szeroko. Przyjaźniliśmy się odkąd oboje mieliśmy po 7 lat, teraz mamy już 19, co daje nam spory kawał czasu. Rozumieliśmy się bez słów i zawsze wiedzieliśmy czego nam trzeba.Po chwili Zayn oczywiście zaczął jęczeć coś na temat śniadania, którego nie zdążył zjeść, więc zatrzymaliśmy się jeszcze pod The Brew. Zostawiłem chłopaka w aucie, a sam poszedłem nam coś kupić. Nie wiem czemu, przez chwilę miałem nadzieję zobaczyć Harrego za ladą. Zamiast niego, spotkałem właściciela. Zamówiłem dla nas dwie duże kawy z mlekiem, kanapki z kurczakiem i czekoladowe muffiny. Po chwili wszystko było gotowe. Zabrałem jedzenie z bufetu i wyszedłem, wrzucając jeszcze napiwek do dużego słoika. Do szkoły weszliśmy minutę przed dzwonkiem i muszę przyznać, byłem z nas dumny. Skierowałem się w stronę sali biologicznej, gdzie wszyscy już zajmowali swoje miejsca. Przystanąłem na chwilę w drzwiach a w oczy rzuciła mi się burza loków, która z desperacją rozglądała się w około. Wszystkie miejsca poza moja ławka były zajęte i chłopak wyraźnie nie wiedział co ma ze sobą zrobić.
-Co za idiota- pomyślałem i ruszyłem w jego stronę.
-Harry, przestań się tak miotać i siadaj wreszcie- powiedziałem. Duże zielone oczy patrzyły na mnie z wyraźna ulgą. Po klasie rozeszły się jakieś poruszone szepty, ale w sumie miałem to w dupie.
-Przygotujcie swoje prace domowe- doszedł do nas głos nauczyciela.
-Kurwa- syknąłem cicho. Harry spojrzał na mnie odrobinę zaciekawiony. Położył swoją pracę na ławce i czekał, aż nauczyciel przyjdzie aby ją zabrać. Starałem się na szybko wymyślić jakąś dobrą wymówkę, niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Zsunąłem się odrobinę na krześle i czekałem.
-Louis, gdzie jest twój referat?- Usłyszałem. Próbowałem się uspokoić. Odetchnąłem głęboko jeszcze raz.
-Nie mam go- powiedziałem prosto z mostu.
-Obyło się bez zbędnego zaskoczenia- mruknął nauczyciel. Zabrał prace Harrego i odszedł. Po chwili odwrócił się jednak.
-Zostańcie obydwoje po lekcji- powiedział do nas.
-Zajebiście- wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Widziałem, że Harry skulił się odrobinę i skarciłem się w myślach za wystraszenie go. Po dzwonku poczekałem, aż wszyscy opuszczą klasę i podszedłem do biurka.
-Louis, jeśli tak dalej pójdzie to nie zaliczysz semestru- powiedział do mnie.
Spiąłem się odrobinę. Nigdy nie byłem najlepszym uczniem, ale wiedziałem, że jeśli nie zdam to rodzice mnie chyba zabiją. Patrzyłem się na niego i czekałem, aż zacznie kontynuować.
-Myślę, że dobrze zrobiłyby ci korepetycje, sądzę, że Harry mógłby ci pomóc. Rozmawiałem z nim już i zgodził się na moją propozycję.
-Słucham?!- Krzyknąłem, zanim w ogóle pomyślałem. Widziałem, że chłopak gwałtownie posmutniał i wręcz chciał stać się niewidzialny. Zupełnie jakby te pieprzone korepetycje były jego pomysłem. Kilka sekund później, doszło do mnie, że to przecież tylko on. To Harry, a nie jakiś kretyn, z którym nie miałem najmniejszej ochoty na spędzanie czasu. Zastanawiałem się, czy przeszkadza mi fakt uczenia się z nim, ale nie wykryłem żadnych negatywnych emocji, kierowanych w stronę tego pomysłu.
-Posłuchaj Louis, nie dasz sobie rady sam, chyba nie chcesz powtarzać klasy- dodał.
-Nie oczywiście, że nie- powiedziałem.
-Świetnie, umówcie się na pasujący wam termin- zakomunikował, po czym zabrał teczkę i wyszedł. Odwróciłem się w stronę chłopaka, stał z nisko spuszczona głową i skrzyżowanymi rękami. Poczułem nagłe wyrzuty sumienia, za wystraszenie go po raz kolejny. Muszę chyba zacząć uczyć się panowania nad emocjami.
-Słuchaj Harry, przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć, zdenerwowałem się tylko, bo nie mogę zawalić roku- powiedziałem spokojnie. Dlaczego ty się tłumaczysz Tomlinson- przebiegło mi przez myśl. Natychmiast uciszyłem swoje wewnętrzne ja.
-Harry spójrz na mnie- poprosiłem. Ten jednak dalej stał w tej samej pozie. Złapałem go za ramię, na co zareagował spięciem mięśni. Westchnąłem i poprosiłem raz jeszcze.
Podniósł odrobinę swoją głowę. W jego oczach ujrzałem mieszankę strachu i nieufności pomieszanej jakby ze smutkiem. Miałem ochotę strzelić sobie za to w twarz. Uśmiechnąłem się delikatnie do niego i poczekałem chwilę, aż jego strach odejdzie.
-Może mógłbyś dziś wpaść do mnie i pouczymy się na jutrzejszą kartkówkę?- Zapytałem.
Kiwnął głową, i nie potrafiłem ukryć małego uśmiechu, który wstąpił na moja twarz. Zaraz po tym, jednak coś musiało zepsuć moje plany.
-Umm, Harry, właśnie mi się przypomniało, że mam dziś trening piłki po lekcjach. Chyba nie ma sensu, żebyś tyle na mnie czekał- powiedziałem smutny. Zaraz… Smutny? Odpędziłem od siebie te wszystkie dziwne myśli. Widziałem, że chłopak chce coś powiedzieć. Wahał się chwilę, jednak w końcu się przełamał.
-Ja też będę na tym treningu- oznajmił. Nie ukrywam, że zdziwił mnie tym trochę.
-Grasz?- Spytałem. Pokręcił przecząco głową. Zobaczyłem jak na jego policzki wstępują rumieńce.
-Tylko pomagam, no wiesz, słupki, ręczniki i takie tam- dodał zawstydzony.
-Więc po treningu?- Spytałem. –Jeśli nie będziesz oczywiście zmęczony- dodałem szybko.
-Tak po treningu jest ok- powiedział cicho i uśmiechnął się do mnie delikatnie. Zebraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy z klasy, udając się w swoje strony.  W sumie cieszyłem się na to spotkanie.

~Harry~

-Wreszcie lunch- pomyślałem. Udałem się w stronę stołówki, po wejściu odszukałem wzrokiem mój stolik. Był to ten w samym rogu sali, niedaleko stały kontenery na śmieci i nigdy nikt przy nim nie siadał, więc pozwoliłem sobie nazwać go swoim. Wyjąłem rano zrobione kanapki i mały sok pomarańczowy. Jadłem, zastanawiając się nad dzisiejszymi korepetycjami z Lou. Nie potrafiłem się nie cieszyć na myśl o chwili czasu spędzonej z nim sam na sam. On był inny niż cała reszta ludzi tutaj. Obronił mnie i zajął się mną, mimo że mnie nie znał. Byłem mu za to dozgonnie wdzięczny, dlatego ucieszyłem się, że teraz to ja będę mógł mu pomóc. Zobaczyłem, że do stołówki wchodzi Josh. Przypomniałem sobie wczorajszą sytuacje i przysunąłem się bliżej ściany. Skończyłem jedzenie, zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem na dziedziniec. Wolałem uniknąć kolejnego spotkania z tym chłopakiem. Mimo, że była jesień, było całkiem ciepło, więc postanowiłem odetchnąć świeżym powietrzem. Usiadłem na schodach i wziąłem głęboki oddech, rozkoszując się słonecznymi promieniami. W oddali zobaczyłem Zayna a zaraz obok niego Louisa. Stali przy murze i palili papierosy. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to jak Lou wyglądał. Miał na sobie czarne rurki i vansy w tym samym kolorze, a do tego błękitną koszulkę. W ręku trzymał czarną bluzę. Jego włosy były jak zawsze zmierzwione. Przemknęło mi przez myśl, że opierając się o mur i wypuszczając dym z ust, wygląda cholernie seksownie. Stłumiłem jednak w sobie te uczucia. Wiedziałem, że chłopak jest poza moim zasięgiem. Zresztą nawet nie jest gejem, a gdyby nawet był to i tak nie miałbym u niego żadnych szans. Wyjąłem swój zniszczony egzemplarz z sonetami Shakespeare’a.
Miałem do nich jakąś słabość i często do nich wracałem. Przeczytałem jeden i podniosłem wzrok znad książki. Moje oczy spotkały się ze spojrzeniem chłopaków, którzy zmierzali w stronę wejścia. Spuściłem wzrok na tomik z poezją.
-Hej Harry, mam nadzieję, że czujesz się ok- usłyszałem. Spojrzałem w górę i zobaczyłem Zayna stojącego nade mną.
-Mmm, tak jest ok- powiedziałem.
-Cieszę się- dodał, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. Minął mnie na schodach, klepiąc mnie lekko po ramieniu i razem z Louisem wszedł do budynku. Posiedziałem na dworze jeszcze chwilę, po czym zacząłem zbierać się na następną lekcję.
Angielski i matematyka minęły całkiem spokojnie. Trening piłki zaczyna się dopiero za godzinę, ale trener prosił bym przyszedł od razu  po lekcjach i zajął się przygotowaniem boiska. Wyszedłem ze szkoły i zacząłem zmierzać w kierunku stadionu. Trener wszystko mi wytłumaczył, pokazał co gdzie się znajduję, dał mi również klucze do magazynu ze sprzętem. Nie pozostało mi nic innego jak wziąć się do pracy. Ustawienie słupków zajęło mi całkiem sporo czasu, jednak byłem zadowolony z efektu. Spojrzałem dumnie na swoja pracę i skierowałem się do magazynu w celu przyniesienia piłek. Wziąłem cztery na raz, mimo że niesieni ich graniczyło z cudem. Nie widziałem gdzie idę, więc nie było wielkim zaskoczeniem to, że w końcu potknąłem się o jakąś bliżej niezidentyfikowaną przeszkodę, prawdopodobnie o własne nogi i wypuściłem wszystkie piłki z rąk. Z bezradności warknąłem cicho i tupnąłem nogą. Średnio mnie interesowało, że moje zachowanie w tej chwili było pewnie typowym zachowaniem pięciolatka. Nagle usłyszałem głośny śmiech z drugiej strony boiska. Wyprostowałem się i odwróciłem wzrok w tamtą stronę. W cieniu, pod trybunami siedział Louis z jakimiś notatkami. O Boże, Louis to widział! Czułem jak moje policzki robią się czerwone. Chłopak dalej zwijał się ze śmiechu i w końcu sam zacząłem chichotać.
Po chwili uspokoił się i wstał otrzepując swoje sportowe spodenki. Wyglądał cholernie dobrze w piłkarskim stroju. Zaczął iść w moją stronę, łapiąc po drodze jedną z rozsypanych przeze mnie piłek. 
-Przepraszam nie powinienem się śmiać- powiedział chichocząc. Wciąż stałem tam zarumieniony.
-Po prostu bardzo przypominałeś w tamtej chwili moją młodszą siostrę, w tym, że tupanie nogą w twoim wykonaniu było po prostu bardziej zabawne- dodał, odkładając piłkę na miejsce.
-To żenujące- oznajmiłem, czym dałem mu kolejny powód do zaśmiania się. Razem ułożyliśmy piłki i Lou usiadł na trawie.
-Dziękuję- powiedziałem, uśmiechając się do niego.
-Nie ma sprawy Harry- odpowiedział i poklepał miejsce obok siebie. Usiadłem i wziąłem głęboki oddech.
-Czemu jesteś tu tak wcześnie?- Spytałem. W końcu trening zaczynał się dopiero godzinę po naszych lekcjach.
-Jestem kapitanem, musiałem rozpisać rozgrzewkę dla chłopków- wyjaśnił.
-Wow, zawsze chciałem się nauczyć grać, ale nigdy nic mi z tego nie wychodziło- powiedziałem.
-To nie takie trudne, pokażę ci kiedyś, jeśli będziesz chciał- dodał. Na moją twarz wstąpił wielki uśmiech i zaraz po tym ochoczo pokiwałem głową. Louis znów zaśmiał się głośno, odrzucając głowę w tył. Schowałem twarz w dłonie i siedziałem tak przez moment, rozkoszując się tą chwilą. Przerwały mi odgłosy chłopaków, wbiegających na murawę. Podniosłem głowę i zobaczyłem Lou, zmierzającego w ich kierunku. Poszedłem i usiadłem na trybunach, by poczekać na zakończenie treningu. Rozejrzałem się, w poszukiwaniu znajomych twarzy pośród ludzi w drużynie. Znalazłem Zayna, było też dwóch kolegów Lou, z którymi zazwyczaj siadał przy obiedzie. Niestety zobaczyłem też Josha, który po chwili posłał w moją stronę gniewne spojrzenie. Rozpoznałem jeszcze chłopaka, który chodzi ze mną na matematykę, siedzi zawsze w ławce obok. Trening przebiegał sprawnie. Musiałem przyznać sam przed sobą, że większość czasu bezwstydnie gapiłem się na Louisa. Był naprawdę świetny, zachowywał się jakby urodził się na boisku. Po zakończonych ćwiczeniach wszyscy zebrali się w grupie i przybili sobie piątki, a potem rozbiegli się do szatni. Wszedłem na boisko by zacząć sprzątać słupki.
Gdy znosiłem już ostatnie, na murawę wszedł Louis. Był już umyty i przebrany.
Zabrał z trawy ostatnia piłkę, której ja nie dałem rady wziąć i włożył ją do specjalnego kosza, gdzie była już wrzucona reszta.
-To co, idziemy?- Zapytał. Pokiwałem głową i ruszyłem za nim na parking.
Nagle przypomniało mi się coś bardzo ważnego, czego wcześniej bałem się powiedzieć Louisowi. Nie miałem jednak wyboru, więc w końcu zdobyłem się na odwagę.
-Um Louis- powiedziałem cicho. Chłopak odwrócił się w moją stronę i patrzył wyczekująco aż zacznę kontynuować.
-Mam taką prośbę…- zacząłem. Chłopak kiwnął głową abym kontynuował.
-Za pół godziny, zaczyna się moja zmiana w kawiarni, czy moglibyśmy pouczyć się tam? Raczej nie ma tam za wielu klientów, chyba, że nie chcesz, to może mógłbym się dziś zwolnić, albo na przykład…
-Harry!- przerwał mi Lou.
-Rozumiem to i nie ma problemu, możemy się pouczyć tam- powiedział spokojnie. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, po czym poszedłem za nim na parking.

piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 4




I want you by my side so that I never feel alone again


~Louis~

-Jezu Louis, jesteś takim kretynem- pomyślałem. Wczoraj cały wieczór, tłumaczyłem sam sobie, że nie mogę spoufalać się z Harrym. A teraz co, wiozę go w swoim aucie. Brawo, naprawdę moje gratulacje. Toczyłem zawziętą wewnętrzną walkę, już dłuższą chwilę.
Spojrzałem kątem oka na to lokowane stworzenie obok mnie. Był tak bezbronny i zagubiony, że byłem pewny iż zostawienie go w tej szatni, byłoby czymś, czego żałowałbym do końca życia. Wszyscy wiedzieli, że Harry jest gejem i to dlatego był tak traktowany, ja też mógłbym być na jego miejscu. To był właśnie powód, dla którego on zasługiwał na moją pomoc.
-Mmm, Louis, to nie jest droga do mojego domu- powiedział cicho.
Przez chwilę, myśl o tym, jak pięknie brzmi moje imię w jego ustach, wypełniła moją głowę.
Natychmiast skarciłem się za to i zdałem sobie sprawę, że rzeczywiście nawet nie spytałem, gdzie on mieszka.
-Bo to jest droga do mojego- odpowiedziałem.
Żeby zagłuszyć własne myśli, postanowiłem, że włączę radio. Dźwięk znajomej piosenki, wydawał się odrobinę ukoić moje nerwy.
-The Neighborhood? Uwielbiam ich- powiedział nagle.
Spojrzałem na niego, odrobinę zaskoczony, ten zespół nie był raczej znany. Nie ukrywam, że ucieszyło mnie nawet to, że Harry lubi ten rodzaj muzyki.
-Um, przepraszam- dodał zawstydzony.
Westchnąłem tylko, nie chcąc się denerwować.
-Przestań przepraszać za wszystko- mruknąłem. Chłopak jakby odrobinę się speszył.
-Też ich uwielbiam- dodałem, uśmiechając się do niego.
Harry spuścił wzrok na podłogę, lecz mogłem dostrzec, że uśmiecha się lekko, a na jego policzki wstępują rumieńce.
Wyglądał z nimi niezwykle niewinnie, dodawały mu takiego, dziecięcego uroku, którego przez te wielkie oczy i burze loków, Harry i tak miał aż nad to.
Po chwili dojechaliśmy pod mój dom. Wyszedłem otworzyć bramę, po czym wróciłem do auta i zaparkowałem je pod budynkiem. Zaprosiłem chłopaka do środka. Odwiesiłem jego rzeczy i rzuciłem gdzieś swoje vansy. Harry ułożył swoje buty na wycieraczce. Jak zwykle kulturalny i nienaganny. Widziałem jak jego oczy odrobinę rozszerzają się i jak chłoną każdy kawałek pomieszczenia. Zupełnie jakby chciał zapamiętać jak najwięcej detali, w razie gdyby miał już tu nigdy nie wrócić. Zaprowadziłem go do kuchni. Wciąż był zajęty oglądaniem. Stwierdziłem, że może być głodny więc niewiele myśląc zacząłem szykować ciasto na naleśniki. Była to jedyna rzecz, którą potrafiłem zrobić naprawdę dobrze. W innych wypadkach, ja i kuchnia nie byliśmy przyjaciółmi. Po chwili zastanowienia, chłopak usiadł na wysokim stołku, który znajdował się po drugiej stronie wyspy, przy której stałem. Nalałem w dwie szklanki coli i podałem mu jedną.
-Dziękuję- powiedział jakby odrobinę zaskoczony.
Wróciłem do mieszania ciasta. W mojej głowie wciąż były miliony myśli. Nagle obecność Harrego w mojej kuchni wydała mi się tak naturalna i dobra, jak tylko bardzo było to możliwe. Zupełnie jak gdyby to było jego miejsce na ziemi. Rozgrzałem patelnię i zacząłem smażenie naleśników, podczas gdy to uosobienie niewinności siedziało na krześle i machało nogami w przód i tył. Nie potrafiłem zrozumieć jak ktokolwiek, mógł chcieć go skrzywdzić. Do głowy za to przychodziły mi miliony pomysłów, na coraz to nowe sposoby torturowania Josha i reszty jego bandy przygłupów. Cieszyłem się, że nie wdał się ze mną w żadną większą kłótnię, mimo iż miałem na to cichą nadzieję. Wybicie mu kilku zębów stanęło wtedy na szczycie mojej listy marzeń. Wiedziałem, że odpuścił bo był w drużynie piłki, a to ja byłem tam kapitanem.
Przełożyłem naleśniki na dwa talerze. Po chwili zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia jakie lubi Harry. Postawiłem więc na blacie, konfiturę jagodową, miód, syrop klonowy i bitą śmietanę, po czym podałem mu jego porcję. Chłopak patrzył na mnie zamyślony, ale w jego oczach dostrzegłem małe iskierki szczęścia.
-Ja… Dziękuję Ci Louis, naprawdę nie musiałeś- powiedział zawstydzony.
Uśmiechnąłem się do niego zachęcająco i podałem mu widelec.
-Smacznego- powiedziałem.
Kąciki jego ust uniosły się ku górze, a jego policzki znów się zarumieniły.
-Cały Harry- pomyślałem.


~Harry~

Naleśniki Lou były pyszne. Nie mogłem wyjść z podziwu, że zrobił dla mnie coś takiego.
Emocje chyba wzmocniły mój apetyt, gdyż szybko wszystko zjadłem. 
Odstawiłem swój talerz do zlewu i od razu chciałem go umyć ale chłopak kategorycznie zabronił mi wykonania tej czynności.
-Chodź- powiedział nagle Louis, wstając. Odszedłem od umywalki i poszedłem za nim.
Zaprowadził nie po schodach na górę i otworzył drzwi znajdujące się na samym końcu korytarza. Weszliśmy do środka. Był to chyba pokój Lou. Ściany były szare a sufit biały.
Pod jedną ze ścian stało wielkie białe łóżko, ze stertą poduszek. Było tu też duże biurko, szafa i regał z książkami. Po drugiej stronie pomieszczenia stała duża biała sofa i stolik. Zdążyłem jeszcze zauważyć telewizor i sporo porozrzucanych rzeczy Lou, zanim ten pociągnął mnie za sobą i wprowadził do następnego pomieszczenia. Była to jego łazienka. Przestronna z dużą wanną, w rogu znalazłem również kabinę prysznicową. Louis otworzył szufladkę w jednej z komód i wyjął z niej kilka rzeczy, które położył na blacie.
-Zdejmij koszulkę- powiedział.
Kompletnie mnie zszokował. Przecież, nie mogłem się tak zwyczajnie przed nim rozebrać.
Stałem tam, kompletnie sparaliżowany. Zacząłem się zastanawiać w jakim celu miałbym niby to zrobić.
-Posmaruję ci siniaki maścią, nie będą cię tak boleć- dodał cierpliwym tonem.
Moje mięśnie spięły się i nie potrafiłem zupełnie nic z tym zrobić, patrzyłem się po prostu na niego ze strachem wypisanym na twarzy. Wiedziałem, że to irracjonalne i że on nie zrobi mi krzywdy, ale mimo wszystko to była moja naturalna reakcja obronna.
Chłopak westchnął głęboko i podszedł do mnie. Zawahał się przez chwilę, po czym złapał rogi mojej koszulki i jednym sprawnym ruchem, ściągnął ją ze mnie.
Spuściłem wzrok i czułem jak na moje policzki wstępują rumieńce. Miałem serdecznie dość czerwienienia się przy każdej okazji. Niestety nie potrafiłem nic z tym zrobić. Byłem zawstydzony i zażenowany tym, że idealny w każdym calu Lou, ogląda moje ciało. Słyszałem jak warczy cicho pod nosem. Nie do końca wiedziałem, czym było to spowodowane, więc zasłoniłem się nieznacznie rekami. Chłopak zabrał z blatu maść i wylał jej odrobinę na rękę. Podszedł do mnie i zabrał moje ręce z brzucha po czym dotknął swoją dłonią bolącego miejsca. Przeszedł mnie dreszcz i nie byłem pewny czy jest on spowodowany kontaktem zimnej maści z moją skórą, czy też może dotykiem Louisa. Niezwykle delikatnie wmasował lek w moją skórę, po czym kazał chwile odczekać, żeby wszystko się wchłonęło. Odważyłem się spojrzeć w górę i mój wzrok napotkał moje odbicie w lustrze. Miałem wielkie zasinienie po prawej stronie żeber, kończące się przy biodrze.
-Bywało gorzej- pomyślałem.
Odczekałem jeszcze chwilę i założyłem koszulkę. Wyszedłem z łazienki i znalazłem Louisa, który siedział na łóżku.
-Naprawdę nie wiem jak mam ci dziękować- powiedziałem.
-To nic takiego- odpowiedział patrząc na mnie.
-Dla mnie to dużo, jeszcze nikt się nigdy za mną nie wstawił, a co tu dopiero mówić o zajęciu się mną w taki sposób. Dziękuję Lou- dodałem.
Chłopak uśmiechnął się do mnie słabo.
-To nic- powtórzył.
-Pójdę już, naprawdę nie chcę ci przeszkadzać- powiedziałem.
-Odwiozę cię Harry, to dość spory kawałek drogi.
Kiwnąłem nieznacznie głowa i ruszyliśmy razem w stronę wyjścia. Zabrałem z dołu swoje rzeczy a Louis zamknął dom. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy. Całą drogę zastanawiałem się, czy jest coś co mogę dla niego zrobić. Chciałem w jakiś sposób się mu odwdzięczyć.
Podjechaliśmy pod szkołę, podziękowałem Louisowi jeszcze raz i wyszedłem z samochodu zamykając delikatnie drzwi. Ruszyłem w stronę parkingu, po czym wsiadłem za kierownicę mojej furgonetki. Mimo, że lekcje jeszcze się nie skończyły, nie chciałem już dziś wracać do szkoły. Pojechałem do domu i nie za bardzo wiedziałem czym mam się zająć. Usiadłem na kanapie i włączyłem telewizję. Nawet nie zorientowałem się, kiedy zasnąłem. Obudziła mnie dopiero mama wchodząca do domu z moim rodzeństwem.
-Harry? Co ty robisz w domu- spytała.
-Trochę źle się czułem i pielęgniarka zwolniła mnie trochę wcześniej- odpowiedziałem.
Spojrzała na mnie tym dociekliwym matczynym wzrokiem. Uśmiechnąłem się do niej i rozwiałem wszystkie jej wątpliwości.
-Zrobię ci herbatę synku, odpocznij- powiedziała, całując mnie w głowę.
Vivien wdrapała się na moje kolana i dała buziaka w policzek. To dziecko cholernie mnie rozczulało.
-Jak tam w przedszkolu Viv?- Spytałem.
-Było fajnie, dzisiaj rysowaliśmy zwierzątka- odpowiedziała, po czym zaczęła się zagłębiać w tą historię.
Po wysłuchaniu wszystkiego co miało mi do powiedzenia moje rodzeństwo i zjedzeniu obiadu przygotowanego przez mamę, zacząłem szykować się do pracy.
Moja zmiana mijała spokojnie, nie było dziś za dużego ruchu, więc miałem chwilę żeby się w spokoju pouczyć. Po zamknięciu lokalu dla klientów, spakowałem swoje rzeczy i wyszedłem na zewnątrz.
Zrobiło się trochę chłodniej, niż było po południu. Musiałem dziś zaparkować dalej, gdyż cały parking pod kawiarnią był zajęty. Szedłem w stronę auta i nagle moją uwagę przykuła grupką rozwrzeszczanych ludzi, idąca za mną. Na pewno byli pijani, gdyż część z nich ledwo stała na nogach.
-Ej patrzcie, to ten pedał Styles!- Ktoś nagle krzyknął. Moje mięśnie spięły się na dźwięk mojego nazwiska. Przyspieszyłem trochę i po chwili już otwierałem swoje auto.
-Raz ci się udało, ale pamiętaj, że jeszcze się spotkamy!- Wrzasnął Josh.
Byłem pewny, że był to on. Nie pomyliłbym jego głosu z żadnym innym. Dobrze, że byli spory kawałek za mną, a na dodatek pijani. Odetchnąłem głęboko i skierowałem się w stronę domu. Poszedłem prosto do łóżka. Długo jeszcze myślałem o Louisie, aż w końcu zasnąłem.

czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział 3



So let me hold both your hands in the holes of my sweater

~Louis~

-Dzięki El, wiesz, że jesteś najlepsza- powiedziałem, dając jej buziaka w policzek.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie ciepło, głaszcząc mnie po twarzy, po czym odwróciła się i weszła do domu. Spojrzałem na swój telefon, było już po drugiej w nocy i zacząłem się zastanawiać jakim cudem mam niby wstać do szkoły. Przekląłem te cholerne przyjęcia mojego ojca i ruszyłem w stronę domu. Moje myśli znów powędrowały w stronę jutrzejszych lekcji. Przypomniała mi się cała mas rzeczy, które powinienem na jutro zrobić. Nagle w mojej głowie ukazał się obraz intruza z ławki. Zacząłem się powoli irytować, gdyż jego pieprzone loczki zajmują mi myśli prawie cały dzień. Zdecydowanie nie mogę się nim interesować. Harry wzbudzał we mnie skrajne emocje i zaczynało mnie to poważnie martwić.
W jednej chwili doprowadzał mnie do furii, a w drugiej miałem ochotę obronić go przed całym złem tego świata. Tłumaczyłem to sobie tym, że on jest ofiarą prześladowania a ja jestem po prostu wrażliwy, ale jakiś głosik w mojej głowie mówił mi, że to gówno prawda.
Przyspieszyłem kroku i niedługo później byłem już w domu. Sprawdziłem czy dziewczynki, które już wcześniej, ktoś odwiózł, śpią bezpiecznie i poszedłem do swojego pokoju.
Wiedziałem, że nie zmuszę się by rano wstać chociaż chwilkę wcześniej, więc postanowiłem iść pod prysznic teraz. Ciepła woda podziałała jeszcze bardziej usypiająco. Umyłem się szybko i wróciłem do pokoju. Podłączyłem jeszcze telefon pod ładowanie. Ekran zaświecił się i zobaczyłem, że mam jedną wiadomość. Spojrzałem by ją odczytać.
„Lou, zabierz Fizzy do szkoły. Daisy i Phobe pojadą autobusem z Lottie.”
Zajebiście, czyli nici ze spania. Warknąłem z bezradności i nastawiłem budzik na 6 rano.


~Harry~

Dźwięk budzika wyrwał mnie ze snu. Spojrzałem na zegarek, była już 5:50. Wstałem i poszedłem przygotować jedzenie dla rodzeństwa. Mama właśnie wstawiła kubek po kawie do zlewu i szła w stronę drzwi. Dałem jej jeszcze buziaka i poszedłem do kuchni.
Najpierw przygotowałem drugie śniadanie do szkoły. Viv jest jeszcze w przedszkolu więc nie musiałem nic dla niej robić. Dzieciaki dostają jedzenie w trakcie dnia. Zrobiłem kanapki dla siebie i Dylana, spakowałem mu kupione wczoraj słodycze i jabłko. Włożyłem też do jednej z przegródek pudełka 2 dolary. Wiedziałem, że większość dzieciaków w szkole zawsze ma ze sobą pieniądze na jakieś zachcianki i nie chciałem, żeby on czuł się gorszy, zwłaszcza, że to jego pierwsze dni w nowej szkole. Gdy skończyłem pakowanie, zrobiłem kakao i rogalika z dżemem dla każdego, po czym poszedłem na górę ich obudzić. W czasie gdy dzieciaki jadły, sam poszedłem się umyć i ubrać. Spakowałem rzeczy potrzebne do szkoły i zszedłem znów na dół. Pomogłem Viv założyć jej ukochaną różową kurteczkę i wsiedliśmy razem do samochodu. Po kilkunastu minutach byliśmy już pod szkołą, obok niej znajdowało się przedszkole, do którego chodziła moja młodsza siostra. Wysiedliśmy, złapałem Vivien za rękę i poszliśmy odprowadzić Dylana pod bramę. Ukucnąłem i przytuliłem go przed wejściem. Młody dał buziaka siostrze i pobiegł w stronę wejścia. Wziąłem małą na ręce i wstałem. Odwróciłem się i ledwo co uniknąłem zderzenia z jakimś człowiekiem. Podniosłem głowę i moje serce zamarło. Przede mną stał nie kto inny, lecz sam Louis. Czułem jak robi mi się sucho w gardle i szybko spuściłem wzrok. Zauważyłem, że stoi obok niego mała, urocza dziewczynka, która cicho chichotała z zaistniałej sytuacji.
-Przesuniesz się, czy będziesz tak stał?- Usłyszałem. Natychmiast zszedłem mu z drogi. Wiedziałem, że powinienem szybko oddalić się z tego miejsca, jednak czułem się jakbym po prostu wrósł w ziemię. Louis wyjął z portfela 20 dolarów i wręczył je dziewczynce.
-Kup sobie coś do jedzenia Fizzy- powiedział i pocałował ją w głowę. Mała uśmiechnęła się do niego i pobiegła w stronę szkoły. Dziewczynka wyglądała jak miniaturowa kopia Lou. Byli do siebie bardzo podobni, zupełnie jak ja i moja siostra. Vivien miała takie same kręcone włosy i zielone oczy jak moje.  Chłopak spojrzał na mnie i wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale te rozmyślania przerwał dźwięk jego telefonu. Odebrał i oddalił się w stronę swojego samochodu. Westchnąłem głęboko i odprowadziłem Viv do przedszkola, po czym ruszyłem w stronę własnej szkoły. Zaparkowałem jak zwykle dalej. Wszedłem do budynku i skierowałem się w stronę szatni, miałem dziś dwie lekcje WF-u od rana. Szczerze nienawidziłem tego przedmiotu. Zawahałem się przez chwilę, jednak w końcu złapałem klamkę i jak najszybciej udałem się w sam róg pomieszczenia. Zdjąłem swoją bluzę i powiesiłem ją na haczyku.
-Ej ty, Styles- usłyszałem nagle. Moje mięśnie spięły się, ale odwróciłem się w stronę chłopaka. Był to chyba ktoś z drużyny, wysoki i umięśniony.
-Co ty tutaj kurwa robisz?- Spytał zbliżając się na niebezpiecznie bliską odległość.
-Chyba nie sądzisz, że będziemy się przebierać z pedałem- dodał.
Reszta obecnych w szatni zaczęła mu przytakiwać i śmiać się, zupełnie jakby ten powiedział coś wybitnie zabawnego.
Moje oczy zaszły łzami.
-No już, wypad!- Krzyknął chłopak i pchnął mnie na ścianę z dużą siłą.
Widziałem, że zbliża się w moją stronę, więc po prostu zamknąłem oczy i modliłem się żeby skończył się na mnie wyżywać w miarę szybko. Chłopak złapał mój plecak i rzucił go w stronę drzwi.
-Zostawcie mnie- powiedziałem cicho, czym wzbudziłem tylko większe pokłady agresji u chłopaka. Ten podszedł i złapał mnie za koszulkę, po czym uderzył w brzuch. Siła była na tyle duża, by pozbawić mnie oddechu. Zgiąłem się w pół, łapiąc za bolące miejsce.
-Nie masz tu prawa głosu, rozumiesz popaprańcu?- wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Nikt tu nie toleruje takich jak ty- dodał po czym kopnął mnie w okolice żeber. Usłyszałem śmiechy i wiwaty reszty chłopaków.
-Co ty kurwa wyprawiasz Josh- usłyszałem znajomy głos. Podniosłem odrobinę wzrok i zobaczyłem Louisa w towarzystwie Zayna. Chłopak odepchnął ode mnie napastnika.
-Pojebało cię Louis? Nie dotykaj mnie- warknął w jego stronę.
Zobaczyłem, że Zayn odsuwa od siebie tą dwójkę.
-Stać cię tylko na to, żeby wyżywać się na kimś kto nie jest w stanie się obronić?- warknął Lou w jego stronę. Reszta osób w szatni zamilkła.
Josh nie odezwał się, ale patrzyli na siebie jakby zaraz mieli rzucić się sobie do gardeł.
Po krótkiej chwili, która wydawała mi się wiecznością Louis pomógł mi wstać z podłogi. Zabrał moją bluzę i plecak po czym pchnął mnie delikatnie w stronę drzwi. Byłem w tak wielkim szoku, że przez chwilę zapomniałem o bólu czy upokorzeniu.
-Odprowadzę go do domu- mruknął w stronę Zayna. Ten tylko pokiwał głową.
Wyszliśmy i Louis westchnął, łapiąc się wolną ręką za kark.
-Dobrze się czujesz?- Spytał.
Nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, więc jedynie kiwnąłem głową.
-Odwiozę cię- zakomunikował.
-Nie trzeba, dam sobie radę, bardzo mi przykro, że sprawiłem ci kłopot- powiedziałem cicho.
Ten stał, i patrzył się na mnie zszokowany.
-Nie gadaj głupot, możesz zasłabnąć w czasie jazdy i spowodować wypadek- mruknął.
Zaczął iść w stronę wyjścia, więc podreptałem posłusznie za nim.
Było w Louisie coś takiego, że mimo iż go nie znałem, coś ciągle przyciągało mnie w jego stronę. Chciałem być po prostu blisko niego. Wiedziałem, że czeka mnie później spacer po auto, ale nie potrafiłem przestać się cieszyć z chwili czasu spędzonej właśnie z nim. Podeszliśmy w stronę pięknego i za pewne bardzo drogiego samochodu.
-Wsiadaj- usłyszałem.
Otworzyłem drzwi i zająłem miejsce pasażera. Chłopak zapalił silnik, który w przeciwieństwie do mojej głośno warczącej furgonetki, jedynie cicho mruczał.
Wyjechaliśmy z parkingu i nagle zadałem sobie sprawę, że nie jedziemy w stronę mojego domu. Chwilę wałczyłem ze sobą, jednak postanowiłem się odezwać.
-Mmm, Louis, to nie jest droga do mojego domu- powiedziałem cicho.
-Bo to jest droga do mojego- odpowiedział, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie.
Chłopak włączył radio i usłyszałem dźwięk znanej mi piosenki.
-The Neighborhood? Uwielbiam ich- powiedziałem zaskoczony. Te słowa tak szybko opuściły moje usta, że nawet nie zdążyłem się zastanowić co mówię.
-Um, przepraszam- dodałem zawstydzony.
Lou tylko westchnął.
-Przestań przepraszać za wszystko- mruknął.
-Też ich uwielbiam- powiedział, uśmiechając się do mnie.
I nagle myśl o tym, że jego uśmiech jest zdecydowanie jedną z piękniejszych rzeczy na świecie, wdarła się do mojej głowy. Kąciki moich ust uniosły się nieznacznie i spuściłem zawstydzony wzrok na podłogę. Czułem, że moje policzki się rumienią, a ja nie potrafiłem tego opanować. 
Po chwili podjechaliśmy pod wielką bramę, Lou wyszedł z auta i wstukał kod. Wejście zaczęło się powoli otwierać, a chłopak znów zajął miejsce kierowcy. Wjechaliśmy do środka i przez chwilę nie wiedziałem, czy jestem dalej w jego domu czy może raczej w królewskiej posiadłości. W oddali zobaczyłem wielki biały dom otoczony pięknym, dużym ogrodem. Louis zaparkował przed budynkiem i wysiadł z samochodu. Poszedłem w jego ślady. Otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Stanąłem w korytarzu, który był chyba wielkości całego mojego domu. Był niezwykle gustownie urządzony, w jasnych kolorach. Zdjąłem swoje buty ustawiając je równo na wycieraczce. Louis rzucił gdzieś swoje vansy, po czym odwiesił moją bluzę i plecak na wieszak. Zupełnie zapomniałem, że wciąż je miał.
-Chodź- powiedział.
Szedłem za nim, zupełnie zaczarowany pięknem tego miejsca.
Chłopak zaprowadził mnie do kuchni. Była przestronna i nowoczesna, ale mimo tego sprawiała wrażenie przytulnej. Na lodówce były obrazki namalowane, pewnie przez młodszych domowników. Na ścianie wisiały rodzinne zdjęcia. Było tu dużo małych szafeczek z przyprawami, których zapachy unosiły się w powietrzu. Na środku kuchni stała duża wyspa, przy której aktualnie znajdował się Lou. Chłopak wyjął miskę, do której zaczął wsypywać różne rzeczy.
Nie do końca wiedziałem czy mogę, ale usiadłem na jednym z wysokich stołków, które stały po jednej stronie wyspy. Louis uśmiechnął się do mnie i postawił przede mną szklankę z colą, którą przed chwilą nalał.
-Dziękuję- powiedziałem odrobinę zaskoczony.
Nic nie powiedział, lecz jak gdyby nigdy nic, wrócił do mieszania tajemniczej masy w misce.
I znów zaatakowała mnie myśl, że jest to widok, który chciałbym podziwiać codziennie.

sobota, 19 lipca 2014

Informowanie o nowych rozdziałach

ROZDZIAŁ 2 JUŻ JEST :)


Hej :)

Jeśli chcielibyście być informowani o nowym rozdziale, to zostawcie w komentarzu swój numer gg, twittera, maila czy co tam chcecie xx ~B.

Rozdział 2



And i thought it would be easy to run but my legs are broken

~Harry~

-Wróciłem!- Krzyknąłem odwieszając bluzę. Po chwili coś małego uczepiło się mojej nogi.
Spojrzałem w dół i zobaczyłem Vivien.
-Część maluchu- powiedziałem i wziąłem ją na ręce. Weszliśmy razem do kuchni, gdzie mama gotowała obiad.
-Ładnie pachnie- pochwaliłem, całując ją w policzek na przywitanie.
-Jak w szkole synku?
-Stresująco- przyznałem szczerze.- Rozmawiałem z panem dyrektorem, mówił, że długo zastanawiał się nad naszą sprawą, ale w końcu wpadł na pewien pomysł.
Mama odwróciła się w moją stronę, dając tym samym znak, że mnie słucha.
-Powiedział, że jeśli dołączę do drużyny, połączy moje stypendium naukowe z tym sportowym, a co za tym idzie, nie będziemy musieli dopłacać różnicy w czesnym- powiedziałem.
-Harry to naprawdę wspaniale, ale przecież ty nie umiesz grać w piłkę
-Spokojnie mamo, będę po prostu pomagał w treningach, roznosił piłki, słupki i takie tam.
Widziałem, że w jej oczach zagościł smutek, podeszła i przytuliła mnie mocno.
-Przykro mi, że musisz się tak zapracowywać Harry- powiedziała.- Może tu znajdę lepszą pracę i ułoży nam się jakoś lepiej.
-Przestań tak mówić mamo, najważniejsze, że mamy siebie. Zresztą może nauczę się czegoś w drużynie i będę mógł pomóc Dylanowi w piłce- uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco. 
-A właśnie, gdzie on jest?- Spytałem.
-Bawi się przed domem, możesz go już zawołać na obiad synku.
Pokiwałem głową i posadziłem Viv na krześle obok. Zabrałem bluzę i wyszedłem na zewnątrz. Zacząłem się rozglądać za tym małym łobuzem, ale nigdzie nie mogłem go dostrzec.
-Dylan!- zawołałem. Po chwili stał już obok mnie. Ukucnąłem przed nim.
-Jak pierwszy dzień w szkole?
-Hmm, było trochę dziwnie Harry, chyba mnie nie lubią- powiedział a w jego oczach pojawiły się łzy.
-Na pewno cię uwielbiają, musisz im tylko dać odrobinę czasu by się do ciebie przyzwyczaili- pocieszyłem go.
-Wiesz, jak będę wracał z kawiarni, to kupię trochę słodyczy i będziecie mogli je zjeść jutro razem, na którejś przerwie. Co ty na to?- zapytałem.
Zobaczyłem jak jego oczy jaśnieją a na twarzy pojawia się wielki uśmiech.
-Super!- krzyknął i zaczął biec w stronę domu.
Wstałem i poszedłem w jego ślady.


~Louis~

-Louis, obiad na stole!- Usłyszałem wołanie mamy. Niechętnie zszedłem na dół.
Wszedłem do jadalni, gdzie wszyscy czekali już tylko na mnie. Od zawsze zastanawiałem się po co nam tak wielki stół, skoro rzadko zdarzało się, że siadało przy nim więcej niż dziesięć osób, ten, który stał tutaj, mógł pomieścić przynajmniej drugie tyle. Usiadłem i zacząłem nakładać sobie jedzenie.
-Synu, pamiętasz, że dzisiaj jest bankiet rodzinny, moi pracownicy przyprowadzają swoje żony i dzieci, chciałbym, żebyśmy wszyscy byli tam dziś razem- powiedział.
Powoli zaczęła wzbierać się we mnie złość, gdyż wiedziałem już, do czego dąży.
-Myślę, że dobrze by wyglądało, gdybyś przyszedł z osobą towarzyszącą- dokończył.
Mama zaczęła nas obserwować, widać było, że jest spięta i wolałaby uniknąć kolejnej kłótni.
-Świetnie, zaproszę Nialla albo Zayna- mruknąłem.
Ojciec odchrząknął znacząco.
-Przestań się wydurniać Louis- wysyczał przez zęby.- Zaproś Eleanor- dodał spokojniej.
-Nie- odparłem uśmiechając się bezczelnie.
-To już ustalone- powiedział. Rozbawiło mnie to co mówi, więc najzwyczajniej w świecie zacząłem się śmiać. Atmosfera przy stole zrobiła się niezwykle napięta.
-Synku, proszę…- wyszeptała mama, patrząc na mnie błagalnie.
-Przykro mi mamo, już postanowiłem.
-Przestań mnie denerwować!- Krzyknął mój ojciec, uderzając ręka w stół.
Moje siostry patrzyły na jego poczynania ze strachem w oczach.
Ja natomiast wstałem z krzesła i nachyliłem się nad stołem.
-Czemu nie potrafisz zaakceptować tego, że ja jestem inny!- Krzyknąłem w jego stronę.- Jestem gejem, zrozum to wreszcie- dodałem.
-Nie jesteś żadnym gejem Louis, przestań się wydurniać- powiedział mój ojciec spokojniej.
Spojrzałem w stronę mamy, szukając u niej jakiegokolwiek wsparcia.
-Mark…-zaczęła cicho.
-Koniec tematu- przerwał jej mój ojciec.
-Znosiłem twoje głupoty, imprezy i wyskoki, ale wymagam byś przed ludźmi prezentował się jak należy. Nie pozwolę by ktoś zaczął podważać moją pozycję zawodową, przez twoje głupie wymysły. Jeśli zamierzasz dalej bawić się w to całe gejostwo, to na pewno nie w tym domu.
-Zajebiście- syknąłem- więc pójdę się już spakować. Wstałem od stołu i poszedłem na górę. Zatrzasnąłem drzwi od pokoju i zacząłem po nim nerwowo chodzić. Z bezradności uderzyłem ręką w ścianę. Nie zauważyłem nawet gdy mój gniew przerodził się w łzy. Usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju, spojrzałem w górę i ujrzałem moją mamę. Usiadła obok i mocno mnie przytuliła.
-Cii synku, nie płacz- powiedziała głaszcząc mnie po plecach. W jej objęciach zacząłem się stopniowo uspokajać.
-Lou, proszę…- zaczęła- znasz ojca, zrób o co prosi, wiesz, że to dla niego ważne.
-A to czego ja chce nie jest ważne mamo?- Spytałem smutno.
-Oczywiście, że jest synku, musisz mu dać czas na oswojenie się z pewnymi sprawami- odpowiedziała, całując mnie w głowę.
-Nie będę do końca życia trzymać tego w tajemnicy, tylko ze względu na ojca- powiedziałem pewnie.
-Oczywiście, że nie kochanie- pocieszyła mnie- po prostu daj mu czas- dodała.
Pokiwałem głową i wydostałem się z jej objęć.
-Zjem na mieście, zadzwonię do El, ale nie wiem czy będzie miała czas- oznajmiłem już spokojnym głosem.
Mama uśmiechnęła się do mnie i zostawiła mnie samego.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech, postanowiłem się przebrać i jak najszybciej wyjść z domu.


~Harry~

Wszedłem do kawiarni i przywitałem się ze Stanem. Skierowałem się na zaplecze po swój fartuch i po chwili byłem gotowy do pracy. W środku siedziała tylko jedna osoba, więc usiadłem za ladą i wyjąłem książkę do biologii. Gdy kończyłem czytać rozdział, drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do środka. Podniosłem wzrok znad podręcznika i zobaczyłem Louisa. Moje mięśnie automatycznie się spięły, chłopak patrzył w swój telefon i zdawał się mnie nie zauważyć.
-W czym mogę pomóc?- Spytałem niepewnie. Wtedy dopiero podniósł głowę i widziałem, że jest zaskoczony.
-Intruz z mojej ławki- powiedział. Jego głos nie był złośliwy ale mogłem wyczuć, że jest zirytowany. Nie za bardzo wiedziałem co zrobić, więc kiwnąłem głową.
-Pracujesz tu?- Zapytał. Ponownie skinąłem głową.
-Możesz się kurwa zacząć odzywać?- wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Przepraszam- powiedziałem cicho. Nie mogłem nic poradzić na to, że mój głos zaczął się łamać. Louis chyba to wyczuł bo nagle jego twarz złagodniała.
-Zjem ciasto z truskawkami i gorącą czekoladę- powiedział. Nie usiadł przy żadnym stoliku, a zamiast tego zajął miejsce na wysokim barowym stołku przy ladzie. Odszedłem kawałek by przygotować mu zamówienie, po chwili było gotowe, więc postawiłem wszystko przed nim.
-Dzięki- mruknął. Uśmiechnąłem się do niego słabo i wróciłem do czytania książki.
Czułem na sobie jego wzrok, co przeszkadzało mi się skupić.
Po chwili do kawiarni weszła ładna brunetka, i usiadła obok Louisa, ten odwrócił się w jej stronę i dał buziaka.
-Przepraszam El, na pewno miałaś inne plany- powiedział jakby ze skruchą w głosie.
-Dla ciebie wszystko skarbie- odpowiedziała uśmiechając się promiennie. Chłopak dokończył jedzenie, zostawił na ladzie 20 dolarów i nie czekając na resztę, wyszedł z lokalu w towarzystwie dziewczyny.
Zastanawiałem się, czy owa Eleanor to jego dziewczyna. Mówiła do niego skarbie, więc pewnie są razem.
Reszta mojej zmiany, minęła spokojnie, zbliżała się już godzina zamknięcia więc
posprzątałem wszystko i udałem się na zaplecze gdzie Stan kończył liczyć utarg.
Stan, właściciel kawiarni, był już starszym człowiekiem, ale bez zająknięcia, mógłbym go nazwać swoim przyjacielem. Był jedyną osobą w tym mieście, z którą mogłem szczerze porozmawiać. Wręczył mi paczkę z ciastkami, które dziś się nie sprzedały. Robił to zawsze, mówił, że i tak musiałby je wyrzucić a tak to chociaż dzieciaki będą miały uciechę. Przytuliłem go na dowidzenia i wyszedłem. Tak jak obiecałem Dylanowi, wszedłem do sklepu po trochę słodyczy i skierowałem się w stronę domu. Gdy wróciłem, mama kończyła szycie koszulek. Można powiedzieć, że pracuje na dwie zmiany. Podczas gdy my jesteśmy w szkole, ona pracuje w sklepie. Gdy wraca, zajmuje się szyciem, dla małego butiku odzieżowego, właścicielka zgodziła się by robiła to w domu, żeby mogła mieć oko na dzieciaki. Maluchy przybiegły do mnie, jak co wieczór spodziewając się ciastek. Dałem im pudełko, przytuliłem mamę na dobranoc i skierowałem się na górę.
Uczyłem się dobre kilka godzin, aż w końcu zmęczony poszedłem pod prysznic. Nie zajęło mi to długo, więc już po chwili leżałem w łóżku. Nawet nie zorientowałem się kiedy zasnąłem.

środa, 16 lipca 2014

Rozdział 1



Here I hide underneath my innocence 


~Harry~



 -No dalej Harry, dasz radę- powiedziałem cicho sam do siebie otwierając drzwi swojej starej furgonetki. Zaparkowałem ją za rogiem, z dala od szkolnego parkingu. Wziąłem jeszcze jeden uspokajający wdech i ruszyłem w stronę budynku. Zbliżyłem się do szklanych drzwi, przed którymi stało jeszcze kilka osób. Wszedłem i rozejrzałem się szybko, wnętrze było niezwykle piękne, gustownie urządzone, w niczym nie przypominało mojej dawnej szkoły.

-Czy mogę w czymś pomóc?- usłyszałem głos dochodzący z prawej strony, obróciłem się i zobaczyłem mężczyznę w średnim wieku, który przyjaźnie się do mnie uśmiechał.

-Mmm, szukam sekretariatu- odparłem lekko zmieszany.

-Pierwsze drzwi po prawo- powiedział wskazując palcem tamto miejsce.

-Dziękuję panu bardzo- uśmiechnąłem się do niego, mężczyzna wyglądał na naprawdę miłego i pomocnego.

Poszedłem we wskazaną stronę i zapukałem.

-Proszę!

Wszedłem do środka i od razu skierowałem się do biurka. Siedząca za nim kobieta uśmiechnęła się do mnie i poczułem nagły przypływ chwilowej ulgi.

-Dzień dobry, nazywam się Harry Styles

-Tak tak, poinformowano mnie, że dziś przyjdziesz, nazywam się Agnes Coop, jeśli będziesz czegoś potrzebował, możesz śmiało przyjść właśnie do mnie- kobieta odparła wciąż uśmiechając się miło. Otworzyła szufladę i po chwili wyjęła z niej stosik dokumentów, który dała mi do ręki.

-Tu masz swój plan lekcji, identyfikator i kod do szafki, tutaj jest rozkład budynku i karta dla nauczycieli, zbierz na niej podpisy i przynieś je po lekcjach- powiedziała

-Dobrze, dziękuję

-Nie denerwuj się słoneczko, pierwszy dzień zawsze jest odrobinę stresujący.

Uśmiechnąłem się do niej na dowidzenia i ruszyłem w stronę drzwi

-Ah, Harry-  dobiegło mnie wołanie zza pleców.

Odwróciłem głowę w stronę sekretarki.

-Pan dyrektor chce porozmawiać z tobą po lekcjach, na temat twojego stypendium.

Skinąłem i wyszedłem z sekretariatu.

Szedłem z nisko spuszczoną głową i zarzuconym na nią kapturem. Wolałem nie rzucać się w oczy. Przypomniało mi się nagle co o tym miejscu mówił Ed, że Liceum AMG to prywatna szkoła, jedna z bardziej prestiżowych w całym Londynie, nie oznaczało to jednak, że wszyscy uczniowie tutaj, byli geniuszami. Większość była rozpieszczonymi dzieciakami, których rodzice opłacali niebotycznie wysokie czesne. Była też, ta nieliczna grupka, do której zaliczałem się ja. Byli to ci najzdolniejsi z całego Londynu, którzy płacili jedynie niewielką ilość pieniędzy za możliwość nauki w tym miejscu. Czułem na sobie ciekawskie spojrzenia innych ludzi.

-Wiedziałem, że tak będzie, w końcu do szkoły przenoszę się w środku pierwszego semestru- tłumaczy sobie w myślach. Czuję  się to trochę jak intruz, który zamierza wtargnąć pomiędzy grupę przyjaciół.  Przyspieszyłem kroku by jak najszybciej znaleźć się pod salą. Nie minęła nawet minuta gdy usłyszałem dźwięk dzwonka. Poczekałem aż rozgadany tłum wejdzie od klasy i modląc się w duszy by nie powtórzyło się znów to co spotkało mnie w poprzedniej szkole, wsunąłem się niezauważalnie do pomieszczenia. Ściągnąłem kaptur swojej bluzy i poszedłem do biurka.

-Umm, dzień dobry, nazywam się Harry Styles- wypowiedziałem swoją wyuczoną formułkę na dzisiejszy dzień.

Nauczyciel uśmiechnął się do mnie zachęcająco.

-Witaj Harry, jestem profesor Belg, tutaj jest twój podręcznik- odparł podając mi książkę do biologii.

-Daj podpisze ci kartę nauczycielską- dodał po chwili- I poczekaj tu, przedstawię cię klasie.

-To było właśnie to, czego starałem się uniknąć...- pomyślał

-Kochani, chciałbym przedstawić wam nowego ucznia. To jest Harry, mam nadzieję, że przyjmiecie go ciepło i w razie problemów, bezzwłocznie mu pomożecie.

Cała uwaga skupiła się własnie na mnie, czułem na sobie te wszystkie świdrujące spojrzenia. Korzystając z chwili, szybko przyjrzałem się ludziom przede mną. Praktycznie wszyscy byli ubrani w markowe ciuchy, część z nich była zajęta zabawą swoim telefonem, ktoś na końcu przepisywał pracę domową. Na twarzach większości malowało się znudzenie.

Dostrzegłem wolną ławkę na końcu sali. Wszyscy odprowadzali mnie wzrokiem, w klasie zapanowało jakby chwilowe poruszenie związane z miejscem, które zająłem.

Otworzyłem szybko swoją książkę i mimo, że nie mogłem skupić się na tym co czytam, nie chciałem podnosić wzroku znad blatu. Nauczyciel uciszył wszystkie szepty i zaczął nowy temat.

Jeśli nie liczyć pojedynczych chichotów, cichych rozmów i trzech kulek z papieru, które przeleciały przez klasę, lekcja mijała we względnym spokoju. Robiłem staranne notatki, mimo, że to zagadnienie opracowywałem już wcześniej w swojej starej szkole.

Po mniej więcej 20 minutach od dzwonka, drzwi klasy nagle się otworzyły.

Do środka wszedł chłopak, który zaczął się kierować w moją stronę.

-Przepraszam za spóźnienie.- Mruknął pod nosem wyraźnie zirytowanym tonem.

Nauczyciel tylko westchnął, jakby był przyzwyczajony do tego typu zachowań ze strony chłopaka i kontynuował omawianie tematu.

Ten natomiast ciskając gniewne spojrzenia w moją stronę, rzucił swój plecak na ziemie i zajął miejsce obok, jednocześnie odsuwając swoje krzesło najdalej jak to było możliwe.

-No tak, przynajmniej zagadka związana z tym miejscem się wyjaśniła- pomyślałem.

Chłopak położył głowę na ławce i okrywając ją rękami zamierzał chyba przespać pozostałe 25 minut lekcji.

Słyszałem ciche śmiechy reszty osób, ale starałem się je zwyczajnie zignorować.

Zerknąłem nieznacznie w stronę śpiącego chłopaka.

Miał brązowe rozmierzwione włosy, nie mogłem niestety dostrzec jego twarzy.

Ubrany był w białą koszulkę i niebieską bluzę, miał czarne rurki i vansy w tym samym kolorze. Kolejną z zauważonych przeze mnie rzeczy było to, że pięknie pachniał.

Musiałem się w niego wgapiać przez dłuższa chwilę, gdyż nagle zadzwonił dzwonek. Chłopak obok mnie musiał być pogrążony w głębokim śnie, gdyż zdawał się nie zauważyć tego faktu. Nagle za moimi plecami przeszedł wysoki brunet, złapał za ramię tego drugiego i potrząsnął nim lekko.

-Louis wstawaj, idziemy- powiedział, nachylając się nad nim.

Po chwili chłopak podniósł wreszcie głowę z ławki i spojrzał prosto na mnie.

Nie chciałem go denerwować więc spuściłem wzrok, jedyną rzeczą, którą zdążyłem zauważyć były te niesamowite turkusowe oczy, które w tamtej chwili wpatrywały się we mnie z chęcią mordu.

-Chodź Lou, pójdziemy zapalić- powiedział brunet

-Chryste Zayn, marzę o tym- odpowiedział, wprawiając swojego przyjaciela w śmiech.

Gdy wychodzili z pracowni spojrzałem jeszcze raz w ich stronę.

Zanotowałem, że Zayn był ubrany w białą koszulkę z napisami i czarną skórzaną kurtkę, Miał czarne rurki, i białe buty. Gdy odwrócił się bokiem zauważyłem, że ma w uchu czarny kolczyk i musiałem przyznać sam przed sobą, że chłopak jest bardzo przystojny. Rzuciłem jeszcze jedno spojrzenie, w stronę Louisa i wtedy dopiero dostrzegłem, wielkie wory pod oczami. Chłopak wciąż wyglądał jakby dramatycznie potrzebował snu, mimo to, dla mnie wyglądał jakby własnie wyszedł z planu zdjęciowego Calvina Kleina. Momentalnie poczułem się źle, świadomość tego, że nie pasuję do otoczenia, uderzyła we mnie wraz z bolesnymi wspomnieniami z poprzedniej szkoły.




~Louis~



-Kurwa...-wysyczałem, lokalizując źródło hałasu. Już po chwili zobaczyłem przed sobą Nialla, którego najwidoczniej niezwykle bawiła ta sytuacja. Rzucił we mnie jakimiś ciuchami.

-Wstawaj, spóźnimy się do szkoły, zrobię ci tosty- powiedział.

-Jak tu wszedłeś?- Spytałem wciąż na wpół przytomny.

-Twoja mama odwoziła bliźniaczki do szkoły, minąłem się z nią w drzwiach- krzyknął schodząc już na dół.

Podniosłem się z łóżka i poczułem jak moja głowa pulsuje.

-Liam i jego przeklęte imprezy…-wysyczałem sam do siebie. Zabrałem ubrania rzucone przez Nialla i poszedłem pod prysznic. Woda odrobinę rozluźniła moje mięśnie.

-Szybciej!- usłyszałem wołanie z dołu.

Niechętnie wyszedłem spod ciepłego strumienia i ubrałem się szybko.

Zjedliśmy w pośpiechu śniadanie, łyknąłem jeszcze dwie tabletki i wyszliśmy z domu.

Dziękowałem Bogu, że blondynka jest w stanie prowadzić, nie wiem czy mógłbym wsiąść za kółko.  Do szkoły dojechaliśmy szybko, mimo to jak zawsze spóźnieni. Poszedłem jeszcze do szafki i wrzuciłem do plecaka potrzebne rzeczy, po czym udałem się w stronę klasy. Zapukałem w drzwi i wszedłem.

-Przepraszam za spóźnienie- powiedziałem nie czekając na odpowiedź i udałem się w stronę swojej ławki. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo w mojej ławce siedział właśnie jakiś chłopak. Pierwszy raz go widziałem, więc stwierdziłem, że musi być to ten nowy, o którym wspomniał Niall gdy jechaliśmy. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy  to to, że wyglądał na nieźle wystraszonego, siedział odrobinę przygarbiony, obserwował wszystko z oczami nieznacznie podniesionymi do góry. Jakby chciał pozostać niezauważony. Miał na głowie burzę brązowych loków i piękne zielone oczy.

-Całkiem przystojny- pomyślałem.

Ubrany był w jeansowe rurki, szarą koszulkę i lekko znoszoną czarną bluzę.

Zdenerwowany, że będę musiał dzielić z kimś moją oazę spokoju, rzuciłem plecak na ziemię i położyłem się na ławce, czując, że zasypiam. Obudziło mnie szarpanie za ramię. Podniosłem głowę i zobaczyłem Zayna.

-Chodź Lou, pójdziemy zapalić- powiedział

-Chryste Zayn, marzę o tym- odpowiedziałem. Rzuciłem jeszcze jedno spojrzenie w stronę loczka i razem z Malikiem wyszliśmy z klasy.

-Ej stary, o co chodzi z tym nowym? Wygląda jakby miał zapaść się pod ziemię, gdy tylko ktoś na niego spojrzy- powiedziałem

-Taa, wygląda na dziwnego- mruknął jak zawsze inteligentnie Zayn, próbując odpalić szluga. Gdy już mu się udało, zaciągnął się i powiedział

-To Harry Styles, przeprowadził się tu z Holmes Chapel, podobno jest jakimś geniuszem naukowym. Z tego co się orientuję, nie miał łatwego życia w szkole.

-A to czemu?- spytałem

-Jest gejem- odparł, zupełnie jakby to było wystarczający powód.

-To coś złego?- spytałem z nutką złości w głosie

-Nie, oczywiście, że nie- powiedział patrząc się na mnie, tym Malikowskim przenikliwym spojrzeniem.

-Ale wiesz jak jest- dodał- nie wszyscy to rozumieją.

Dogasiliśmy fajki i wróciliśmy do szkoły. Zayn poszedł w stronę swojej szafki, stwierdziłem, że chyba też powinienem wziąć książki. Po drugiej stronie korytarza zobaczyłem znów te zagubione zielone oczy. Poczułem nagły przypływ złości, że byłem tak głupi i posłałem mu te mordercze spojrzenia. Trzasnąłem drzwiami od szafki i poszedłem w stronę pracowni chemicznej.
 



Prolog



-Jezu Harry…- wyszeptała kobieta stojąca przede mną.
-To nic mamo- odpowiadam łamiącym się głosem.
Podchodzi do mnie, przyglądając się ze łzami w oczach.
-Pójdę się położyć, jestem strasznie zmęczony, nie martw się- mówię całując ją w policzek.
Chłopak kładzie się na łóżku i momentalnie zasypia.