sobota, 25 października 2014

Rozdział 12




I think I'm gonna lose my mind

~Louis~

Siedziałem w salonie i rozstawiałem resztę papierowych talerzyków na przyjęcie urodzinowe Fizzy, ilość różowego znajdująca się w tej chwili w tym pomieszczeniu powinna być zakazana. Rodzice udali się na weekend na jakieś służbowe szkolenia, a reszta moich sióstr ulotniła się, twierdząc, że nie chcą spędzać popołudnia na imprezie z dzieciakami. Tym oto sposobem, wszystko spadło na moją głowę. Przyjrzałem się wnętrzu i byłem całkiem zadowolony ze swojej pracy. Może powinienem zająć się tym zawodowo, czy coś. Do pokoju weszła Fizzy ubrana w niebieską sukienkę.
-Zapleciesz mi warkocza Lou?- spytała. Pokiwałem głową i zabrałem z jej ręki gumkę.
Ledwie skończyłem zawiązywanie gdy usłyszeliśmy dźwięk dzwonka. Nie zdążyłem wyjść z salonu gdy moja młodsza siostra wpuściła gości do środka. Zobaczyłem kilka jej koleżanek i pomachałem im na przywitanie. Postanowiłem wyjść przed dom i czekać na przybycie reszty gości. Ludzie stopniowo zapełniali wnętrze. Wyjąłem z kieszeni papierosy i wsunąłem jednego do ust.


~Harry~

Zaparkowałem kawałek przed domem Louisa. Dylan wyskoczył z auta chwytając w dłoń ozdobną torebkę. Po długich poszukiwaniach zdecydował, że kupi Fizzy różowy pamiętnik, zamykany na kłódkę. Złapałem go za rękę i razem ruszyliśmy w stronę domu, z którego dochodziły dźwięki muzyki i krzyki wszystkich dzieciaków. Gdy przeszliśmy przez bramę, zobaczyłem Louisa siedzącego na werandzie, palił papierosa i mimo, że do tej pory nie lubiłem gdy ktoś to robił, on wyglądał wtedy jak uosobienie seksu. Siostra chłopaka musiała zobaczyć nas przez okno, gdyż wybiegła z domu i skocznym krokiem podeszła w nasza stronę. Dylan wręczył jej prezent, życząc jej wszystkiego najlepszego i dając buziaka w policzek, na co ona zarumieniła się uroczo. Po chwili obydwoje byli już w środku. Pomachałem do Lou i odwróciłem się zmierzając znów w stronę auta. Zrobiłem zaledwie kilka kroków gdy poczułem silny uścisk na ramieniu.
-A ty dokąd?- usłyszałem i zobaczyłem zdyszanego chłopaka.
-Zostań- dodał po chwili, ciągnąc mnie w stronę werandy. Posłusznie poszedłem za nim i weszliśmy do środka, gdzie znajdował się tłum roześmianych dzieciaków.
-Jenny, w razie czego będę na górze- powiedział Lou do kobiety, która stawiała na stole najróżniejsze przekąski. Ta tylko skinęła głowa i uśmiechnęła się do niego ciepło.
-Kto to?- spytałem.
-Jenn? To nasza Hmm, opiekunka?- powiedział jakby szukając dobrego określenia.
-Mieszka z nami już odkąd ja byłem mały, tam w domku dla gości, moi rodzice nie mieli czasu zajmować się dziećmi- wyjaśnił. Przytaknąłem, dając znać, że rozumiem o co chodzi.
Louis zaciągnął mnie do kuchni. Wyjął z szafki wielką tacę, na której postawił dwie szklanki, dzbanek z lemoniadą i jakieś apetycznie wyglądające ciasteczka. W zęby złapał paczkę chipsów i nie mogłem nic poradzić na mały chichot, który wydostał się z moich ust. Ten tylko wywrócił oczami i skinął na mnie głowa, kierując się w stronę schodów. Otworzyłem drzwi do jego pokoju i przepuściłem go przodem. Postawił jedzenie na biurku i rzucił się na wielkie łóżko. Usiadłem grzecznie na kanapie i spuściłem wzrok na kolana. To było zawstydzające, ja i on spędzający razem czas. Wciąż nie potrafiłem oswoić się z myślą, że ktokolwiek może chcieć dobrowolnie się ze mną spotykać. Zresztą po co ktokolwiek miałby chcieć to robić. Byłem totalnie beznadziejny i nie wnosiłem swoją osobą nic wartościowego do życia kogokolwiek. Zawsze byłem tylko problemem. Poczułem łzy w oczach i przekląłem sam siebie za bycie takim mięczakiem.
-Hej Hazza, co się stało?- usłyszałem zmartwiony głos chłopaka. Uśmiechnąłem się do niego lekko i potrząsnąłem głową. On wciąż przeszywał mnie wzrokiem. Po chwili machnął na mnie ręką, nakazując żebym przyszedł do niego. Zbierając się w sobie wstałem z kanapy i podszedłem do łóżka. Pociągnął mnie za koszulkę zmuszając do zajęcia miejsca obok niego. Podniósł mój podbródek i spojrzał mi prosto w oczy.
-Nie smuć się, nie lubię jak jesteś smutny- powiedział troskliwie. Zarumieniłem się i pokiwałem głową. Położył się na poduszce i popatrzył na mnie. Podciągnąłem kolana pod brodę i objąłem je ramionami.
-Opowiedz mi coś o sobie- powiedział. Spojrzałem na niego pytająco.
-Jaka była twoja stara szkoła? Zapytał. Automatycznie skrzywiłem się, przypominając sobie to miejsce.
-Była… zwyczajna- odpowiedziałem niepewnie. Ten wyczuwając, że kłamię, po prostu westchnął głęboko.
-Dlaczego taki jesteś Harry, taki niepewny, zastraszony, co oni ci zrobili?- zapytał smutno, łapiąc mnie za rękę. Jego dotyk sprawił, że ciepło rozeszło się po moim ciele.
-Po prostu mnie nie lubili, to moja wina, jestem beznadziejny- wyjaśniłem.
-To bzdura- powiedział zdenerwowany.
-Jesteś idealny- dodał, patrząc mi prosto w oczy. Położyłem się na poduszce obok i patrzyłem w sufit.
-Opowiesz mi o tym?- zapytał. Zamknąłem oczy i starałem się zachować spokój. Tłumaczyłem sobie, że to Louis i mogę mu zaufać. Nie patrząc na niego zacząłem mówić.
-Miałem kiedyś przyjaciela, Petera, znaliśmy się od dziecka, byliśmy nierozłączni. Pewnego dnia on powiedział mi, że jest gejem, to był najszczęśliwszy dzień mojego życia, bo ja już od dawna się nim kochałem. Zaczęliśmy być razem i było naprawdę cudownie, ukrywaliśmy się razem przed światem. Stworzyliśmy nasz własny, pełen miłości, ale to w końcu zaczęło mnie męczyć, wiesz? Że nie mogłem złapać go za rękę przy ludziach, przytulić w szkole, pocałować na spacerze. Powiedziałem o tym mojej mamie, powiedziałem jej, że jestem gejem. Ona przyjęła to najnormalniej w świecie, powiedziała, że jestem jej ukochanym synkiem i ona w pełni mnie akceptuje. Starałem się wytłumaczyć to Peterowi, nakłonić byśmy się ujawnili. Ale on nie chciał o tym słyszeć. Pokłóciliśmy się, a na drugi dzień gdy przyszedłem do szkoły, wszyscy wiedzieli. Wszyscy wiedzieli, o mojej orientacji. On wyparł się wszystkiego, nagadał ludziom, że jestem obrzydliwym pedałem, a później zaczał mnie gnębić razem z nimi. Cierpiałem, nawet bardzo, ale nigdy nie zrobiłem nic żeby to zmienić. Nie potrafiłem mimo wszystko, odwrócić się przeciwko niemu. Zbuntował przeciwko mnie prawie całą szkołę, jego koledzy ciągle mnie gnębili. Doprowadził do tego, że nie chciało mi się już więcej żyć, robiłem różne głupoty, ale w końcu zebrałem się w sobie. Musiałem to zrobić dla mojej mamy, bo ona i tak ledwo daje sobie rade. Ojciec zostawił nas gdy tylko dowiedział się, że jest w ciąży z Vivien, Dylan miał wtedy trzy latka. Stwierdził, że to życie go nie uszczęśliwia, że on chce czegoś innego. Kazał wynieść się mojej mamie z domu, który teoretycznie był jego i od tamtego czasu nigdy go nie widzieliśmy. Ona strasznie to przeżyła. Musieliśmy szukać nowego domu, zaczęliśmy mieć kłopoty finansowe. Chwytałem się dorywczych prac żeby jej pomóc i jakoś dajemy sobie radę. Moja mama od dawna wspominała, że ma lepszą propozycję pracy, tutaj, w Londynie. Ale cały czas się wachała, mogło nam nie wyjść a Wtedy już nie mielibyśmy do czego wracać. Pewnego dnia wróciłem do domu ciężko pobity i to przeważyło, trzy dni później wyjechaliśmy i teraz jestem tu.- skończyłem, patrząc na niego. Przyglądał mi się ze łzami w oczach.
-Przykro mi, że cie to spotkało Harry, nie zasłużyłeś na to- powiedział łapiąc moją rękę. Rękaw mojej bluzy nieznacznie się podwinął co przyciągnęło uwagę Louisa. Spojrzał na mój nadgarstek i zmarszczył czoło. Podwinął mój rękaw do łokcia i wciągnął powietrze, patrząc zdezorientowany na szereg blizn ciągnących się po mojej ręce. Próbowałem się mu wyrwać ale on tylko wzmocnił uścisk. Moje policzki stały się czerwone i odwróciłem od niego wzrok.
-Obiecaj mi, że nigdy więcej tego nie zrobisz Harry- powiedział poważnie, smutnym głosem.
Spojrzałem na niego i pokiwałem głową. W jednej chwili przytulał mnie mocno. Pozwoliłem sobie zachwycić się chwilę jego zapachem. Wypuścił mnie z ramion i spojrzał na mnie rozczulonym wzrokiem. Znów poczułem się jakbym miał przyjaciela.
-Dziękuję, że jesteś Lou- powiedziałem.
-To ja dziękuję Harry- oznajmił. Postanowiłem zakończyć te smutne temty.
-Co u twojej dziewczyny?- zapytałem. Myślałem, że to dobre pytanie ale Louis skrzywił się nagle.


~Louis~

Teraz albo nigdy Louis pomyślałem, zbierając się w sobie na odwagę.

wtorek, 23 września 2014

Rozdział 11



If we don't stop now we'll be dead by summer

~Harry~

Chłodne październikowe powietrze sprawiło, że dostałem dreszczy od razu po wyjściu z kawiarni. Lubiłem jesień. Te wszystkie ciepłe swetry, leniwe wieczory z kocem i herbatą. Nawet mgłę i deszcz. Zostawienie auta pod szkołą było chyba jednym z najgłupszych pomysłów, jakie miałem w ostatnim czasie. Chociaż za ten dzień spędzony z Louisem mógłbym chodzić na pieszo cały czas. Jeśli taka była cena za spotkania z nim to ja naprawdę nie mam nic przeciwko spacerom. Na szczęście dotarłem do domu zanim na dobre się rozpadało.

~Louis~

Wszedłem na górę i usłyszałem jakąś dziwną muzykę dochodzącą z mojego pokoju. Otworzyłem drzwi i znalazłem Fizzy siedzącą w moim łóżku. Z ust wystawały jej żelkowe robaczki. Oparłem się o framugę i odchrząknąłem znacząco.
-Lou!- krzyknęła, zbiegając w łóżka, po czym wskoczyła na mnie.
-Znów tu przesiadujesz?- zapytałem, wrzucając ją z powrotem na pościel. Usiadłem obok i spojrzałem na milion różowych kartek z jednorożcami.
-Lista gości, jedzenie i takie tam- wyjaśniła. Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
-Nie było cię długo- dodała, wciskając kolejnego żelka do ust.
-Spotkałem się z Harrym- powiedziałem.
-Kto to Harry?- spytała, patrząc na mnie jakoś podejrzliwie. Jestem pewien, że tego też nauczyła się od Zayna.
-Mój przyjaciel- wyjaśniłem.
-Lubisz go- dodała, sortując swoje notatki.
-Tak, jasne że lubię- powiedziałem, jak gdyby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Wywróciła oczami i wlepiła we mnie swoje wielkie oczy.
-Ty go LUBISZ- wypaliła nagle.
Już otwierałem usta, żeby znów to potwierdzić ale uciszyło mnie jej zirytowane westchnięcie. Rzuciłem w nią poduszką i poszedłem do łazienki.
-Lou, mogę spać z tobą?!- usłyszałem jak krzyczy przez drzwi.
-Jeśli chcesz- odkrzyknąłem. Gdy wyszedłem światło było już zgaszone a Fizz usnęła. Przykryłem ją kołdrą i wsunąłem się cicho na swoją połowę łóżka.


~Harry~

Dźwięk telefonu brutalnie wyrwał mnie ze snu. Podniosłem go i zobaczyłem nieodebrana wiadomość.
Będę po ciebie o 7:30, odwieziemy dzieciaki i pojedziemy razem, pamiętam że wracałeś bez auta. Louis.
O Jezu Louis do mnie napisał! Skąd on do cholery ma mój numer... Przeanalizowałem to szybko i przypomniało mi się gdy kazał zapisać go na kartce, w razie gdybyśmy nie mieli jak umówić się na korepetycje. O Jezu Louis do mnie napisał! I chce tu przyjechać! Usiadłem szybko na łóżku i wziąłem trzy głębokie wdechy. Minąłem się z mamą na dole i nie omieszkała nie wspomnieć o tym, że jestem jakoś dziwnie zadowolony. Przytuliłem ja mocno na pożegnanie i zawołałem dzieciaki na śniadanie.
-Pojedziemy dziś do szkoły z moim przyjacielem, moje auto musiało zostać wczoraj pod szkołą- powiedziałem, a oni tylko pokiwali głowami zajęci jedzeniem tostów. Dylan opowiadał o szkole, w czasie gdy plotłem Viv warkoczyki. Wciąż nie potrafiłem zrozumieć dlaczego on postanowił tu przyjechać, ale nie miałem za dużo  czasu na przemyślenia, gdyż punktualnie o 7:30 usłyszałem dźwięk klaksonu. Zamknąłem oczy i starałem się uspokoić. Nie wiem nawet dlaczego tak się stresowałem. Zabrałem Viv na ręce i wszyscy razem wyszliśmy z domu. Louis i mini Louis w wersji damskiej stali oparci o auto. Był to inny samochód niż ten, którym chłopak zazwyczaj jeździ, ten był znacznie większy, wyglądał na jakiś terenowy, ale szczerze powiedziawszy, ani trochę się na tym nie znam. Lou uśmiechnął się do mnie a sekundę później usłyszałem głośny pisk. Jedyne co zdążyłem zarejestrować to siostra bruneta podbiegająca do Dylana. Chłopak był chyba bardzo zaskoczony jej widokiem ale po chwili wsiedli razem do auta, śmiejąc się głośno. Stałem tam z otwartymi ustami i  wygląda na to, że starszy brat dziewczynki był w takim samym szoku. Odwróciłem się w jego stronę, ale pokiwał tylko głowa dając znak, że nie ma pojęcia o co chodzi. Posadziłem małą obok dzieciaków z tyłu a sam udałem się na przednie siedzenie.
-Dziękuję- powiedziałem od razu.
-To nic- zapewnił Louis z szerokim uśmiechem.
O dziwo rozmowa kleiła nam się jakbyśmy znali się co najmniej od stu lat. Śmialiśmy się z jakichś głupich żartów i zdążyłem nawet powtórzyć mu co nieco materiału z biologii.
-Louuu, śniadanie!- usłyszeliśmy z tylnego siedzenia. Chłopak pokiwał tylko głową i chwilę później zatrzymał się przed kawiarnią, w której pracowałem.
-Zaczekasz z nimi?- zapytał. Pokiwałem głową, na co on uśmiechnął się wdzięczny.
Ledwie zdążył zamknąć drzwi gdy tuż przy moim ramieniu pojawiła się mała głowa.
-Cześć Harry, lubisz Louisa?- zapytała dziewczynka. Musiałbym skłamać gdybym powiedział, że mnie to nie zszokowało. Przełknąłem głośno ślinę.
-Umm, tak- odpowiedziałem niepewnie. Ta na to opadła na siedzenie obok mojego brata z cichym a nie mówiłam. Postanowiłem to zignorować, gdyż poczułem, że jestem niebezpiecznie blisko zalania swoich policzków rumieńcami. Na szczęście po chwili do auta wszedł Louis obładowany torbami. Postawił wszystko na siedzeniu po czym wręczył każdemu dziecku papierową torebkę i soczek w kartoniku. Definitywnie chciałem się sprzeciwić, ale w odpowiedzi napotkałem jego srogi wzrok. Ugryzłem się w język i pokręciłem na niego głową z dezaprobatą. Ten tylko uśmiechnął się cwaniacko i wręczył mi duży kubek z kawą i jakąś o wiele za dużą torbę. Swoje śniadanie odstawił na bok i po chwili odjechaliśmy spod kawiarni. Zaoferował, żebym odprowadził Vivien a on w tym czasie weźmie pozostałą dwójkę, stwierdził, że to będzie szybsze i bardziej ekonomiczne. Wywróciłem oczami, przystając na tą propozycję. Gdy już siedzieliśmy w aucie sami, zrobiło się znacznie bardziej cicho, bez tych wszystkich głośnych chichotów. Louis obiecał wypytać dokładnie swoją siostrę o znajomość z moim bratem i ja postanowiłem zrobić to samo zaraz po powrocie do domu. Szliśmy przez parking śmiejąc się głośno i przysięgam, że nie widziałem w całym swoim życiu tylu ciekawskich spojrzeń na raz, rzucanych w moją stronę. Ale to się dla mnie nie liczyło, nie teraz, nie kiedy byłem blisko Louisa. On mnie zmieniał. Zmieniał mój świat. Sprawiał, że te wszystkie złe rzeczy, zwyczajnie odchodziły. Wypędzał wszystkie myśli z mojej głowy, wypełniając ją swoim śmiechem, kolorem swoich oczu, po prostu sobą i musiałbym być przeklęty, żeby chcieć się tego pozbyć. 




******************************************************************************************************************
Heeej x
Kochani wiem, że rozdział jest krótki, ale postanowiłam dodawać krótsze części a odrobinę częściej, gdyż tak po prostu łatwiej się pisze. Wiem, że długo się zbierałam z napisaniem tego, ale rozszerzona matma i chemia zabijają moje życie :))
Postanowiłam, że będę pisać w każdej wolnej chwili, a już w weekendy na pewno :)
Mam nadzieję, że będziecie dla mnie wyrozumiali xxxxx -B. 




piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 10



Baby if you wanted me then you should've just said

~Harry~

Dzwonek oznajmiający koniec przerwy obiadowej wyrwał mnie z transu.
-To co Harry, widzimy się później- powiedział, wstając od stolika. Kiwnąłem głową i obserwowałem jak odchodzi. Jezu, Louis Tomlinson właśnie dzielił się ze mną swoimi ciastkami. Spojrzałem na prawie już pustą paczkę, a ona stała tam i po prostu ze mnie drwiła.
Stołówka już prawie opustoszała, wszyscy żegnali mnie rzucając ciekawskie spojrzenia w moją stronę. Czy ja właśnie umówiłem się z nim po szkole? Idiota, usłyszałem głos w mojej głowie. Przytaknąłem tępo na uwagę swojego mózgu i rzeczywiście, mogło to wyglądać dość zabawnie dla postronnego obserwatora. Gdy zdałem sobie sprawę, że zostałem w tym pomieszczeniu sam, zdecydowałem, że nadeszła odpowiednia pora na wyjście. Wstałem powoli i rozglądając się na boki, szybkim i sprawnym ruchem, zagarnąłem ciasteczka ze stołu. Chyba zaczynam wariować… Tak czy inaczej, po udanej misji przechwycenia słodkiego łupu, poszedłem na angielski.

~Louis~

Na lekcje udałem się  w wyjątkowo dobrym humorze. Istnieje nawet szansa, że raz czy dwa zacząłem nucić pod nosem, co oczywiście nie uszło uwadze jak zawsze czujnego detektywa Zayna. Myśl o przyjacielu ubranym w czarny płaszcz i kapelusz, z wielką lupą w dłoni, rozbawiła mnie na tyle, że profesor Lyn odesłała mnie do pielęgniarki w celu zrobienia testu na obecność narkotyków. Ani na chwilę nie zmniejszyło to jednak mojego entuzjazmu wywołanego późniejszym spotkaniem z Harrym. Równie wesoły poszedłem nasikać na papierek wręczony mi w gabinecie. W łazience spotkałem nawet Nialla, pogadaliśmy chwilę o jakiejś nowo planowanej imprezie. Na myśl o ostatniej, samoistnie się skrzywiłem, więc zdecydowałem, że tą chyba sobie zwyczajnie odpuszczę. Ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich, wynik testu był negatywny, więc w spokoju udałem się na ostatnią lekcję. Ludzie w tej szkole naprawdę mnie dziwią. Nie można już się zwyczajnie cieszyć, bo od razu robisz się jakiś podejrzany. Przestudiowałem w głowie plan i wychodziło na to, że mam teraz WF. Oznaczało to, że Harry też tam będzie. Miałem nadzieję, że tym razem obejdzie się bez niepotrzebnych kłótni. Rozejrzałem się po szatni i stwierdziłem, że definitywnie nie ma w niej Loczka. Zacząłem odkrywać w sobie jakieś nowe pokłady opiekuńczości w stosunku co do tego chłopaka. Nie zjawił się do końca przerwy i chyba zaczynałem się martwić, rozważałem poszukanie go, ale gdy wyszedłem na korytarz, on najzwyczajniej w świecie stał w kącie, przed salą gimnastyczną. Bawił się rogami swojej sportowej koszulki i chyba usilnie starał się nie patrzeć w moją stronę. Ani trochę mi to nie przeszkadzało, zamierzałem później to nadrobić. Trener jak zawsze zniknął chwilę po dzwonku, zostawiając na mojej głowię rozgrzewkę. Później wrócił, wyrzucił z magazynu piłkę do kosza i kazał podzielić się na cztery drużyny. Zagraliśmy szybko o pierwszeństwo wyboru zawodników i gdy się odwróciłem ten mały diabeł znów zniknął mi z oczu. Może i bym go nie znalazł gdyby te jego cholerne loki nie wystawały zza rogu trybun. Postanowiłem to na razie zignorować, ale obiecałem sam sobie, że będę musiał poważnie popracować nad jego awersją do sportu. Nawet nie wiem kiedy minęło to 45 minut, przed drzwiami złapałem Harrego za łokieć i poprosiłem żeby poczekał przed autem, a sam poszedłem pod prysznic. Chyba nigdy nie myłem się tak szybko i aż z samego siebie miałem ochotę się śmiać. Zabrałem z szatni rzeczy i wyszedłem ze szkoły. Stał pod autem z tymi pieprzonymi lokami zasłaniającymi mu oczy. Otworzyłem samochód i wsiadłem do środka, nie bardzo jednak wiem czemu, ale on dalej stał na zewnątrz. Westchnąłem zirytowany i uderzyłem głową w kierownicę. Wysiadłem na zewnątrz i oparłem się o drzwi.
-Harry, zamierzasz wsiąść do środka?- spytałem, wykonując ręką jakieś bliżej nieokreślone ruchy.
Zagryzł wargę i pokiwał niepewnie głową. Jezu. Zagryzł. Pieprzoną. Wargę. Musiałbym być chyba mnichem, żeby moje spodnie nie zaczęły się właśnie robić jakoś niebezpiecznie niewygodne. Przełknąłem ślinę i wskoczyłem na siedzenie. Patrzył na mnie tymi swoimi sarnimi oczami i chyba własnie zachciało mi się płakać z bezradności. Podjechaliśmy pod galerię i o dziwo udało nam się znaleźć miejsce całkiem blisko wejścia. Miałem wrażenie, że wraz z wejściem do środka Harry momentalnie się rozluźnia. Zupełnie jakby poczuł się wolny i bezpieczny. To tak jakby szkoła była jedynym miejscem gdzie nie mógł być sobą i nagle ktoś wyrywa go stamtąd i wrzuca do jego wymarzonego świata. Rozglądał się zaciekawiony i chłonął wszystkie szczegóły tego miejsca.
-Nigdy tu nie byłeś?- zapytałem. Potrząsną głową, wprawiając wszystkie te sprężynki w śmieszny ruch.
-Wprowadziliśmy się całkiem niedawno, nie miałem czasu zwiedzić wszystkiego- wyjaśnił.
-Może pójdziemy najpierw coś zjeść, a później czegoś poszukamy?- zaproponowałem. Skinął głową, więc zaprowadziłem go na piętro gdzie były same restauracje. Zapachy unosiły się w powietrzu i byłem chyba coraz bardziej głodny.
-Na co masz ochotę Harry?
-Na to co ty- odpowiedział i od razu zalał się rumieńcem. To była sprytna odpowiedź, biorąc pod uwagę, że sam nie wiedziałem na co mam ochotę. Złapałem go za ramię i skierowaliśmy się w stronę mojej ulubionej knajpki z makaronami. Mogłeś wybrać wszystko od początku do końca, rodzaj makarony, dodatki i sos. Tym razem kazałem Loczkowi wybierać w pierwszej kolejności. Patrzył zagubiony na te wszystkie rzeczy za szybą. W końcu zdecydował się na kokardki z kurczakiem i oliwkami, a do tego dobrał śmietanowy sos. Widziałem, że w dłoniach trzyma już portfel, więc złapałem delikatnie jego ręce i przytrzymałem je za jego plecami. Zamówiłem dla siebie to samo i zapłaciłem za nasze jedzenie. I o mój boże, on chyba próbował się zbuntować. Widziałem tą iskierkę w jego oczach i zawziętą minę. Jezu, jeśli zbuntowany Harry nie był najsłodszą rzeczą na ziemi, to ja już nie wiem co nią było.
-Dziękuję- powiedział. Jakim w ogóle prawem, on miał tak głęboki głos, przecież on był taki delikatny. Postanowiłem się nad tym zastanowić później.
-Nie ma sprawy- dodałem, uśmiechając się do niego. Zabrałem tacę i usadziłem chłopaka przy stoliku, po czym poszedłem kupić nam jeszcze po tej śmiesznej herbacie z kuleczkami. Oczywiście nie ruszył swojego jedzenia dopóki nie wróciłem. Pokazałem mu dwa różne kubki, przyglądał im się z niezdecydowaniem, po czym w końcu wskazał na pomarańczowy napój. Podałem mu go, a on oczywiście grzecznie podziękował. Jego idealne wychowanie i dobre maniery, były nieodłączoną częścią jego osobowości. Jedliśmy w spokoju, rozmawiając o jakichś głupotach. Przychodziło nam to tak naturalnie, jakbyśmy znali się od zawsze. Wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do Harrego, który nie ukrywa się pod kapturem swojej bluzy, tylko siedzi tu ze mną i śmieje się z głupich żartów. On był całkiem inny, czuł się swobodnie. Opowiedział mi nawet jak kiedyś, gdy był mały, przebrał się za wielkiego lizaka i chodził po okolicy zbierać słodycze dla dzieci z domu dziecka. I to był właśnie cały on, dawał od siebie wszystko co miał najlepsze, a wszyscy inni dawali mu to, co mieli najgorsze. Opowiedział mi o pierwszym koncercie na jakim był i o tym, że nie umie jeździć na łyżwach. Po prostu mówił o sobie, a ja wciąż pytałem, bo czułem tą dziwną potrzebę słuchania o nim. Zjedliśmy i udaliśmy się na poszukiwania prezentu. Nie za bardzo wiedziałem czy jest jakiś specjalny sklep z prezentami dla dzieci, więc zadowoliłem się po prostu pierwszym sklepem z zabawkami jaki zobaczyłem.
-Ile lat ma twoja siostra? Spytał.
Przekalkulowałem to szybko w głowie.
-Ma 7 lat, tak mi się przynajmniej wydaje- powiedziałem. Zaśmiał się tylko kręcąc na mnie głową.
-Miała jakieś specjalne życzenia?- dopytał. Starałem się przypomnieć o czym ostatnio mi opowiadała.
-Mówiła coś o jakimś gadającym miśku i sztaludze do malowania.
-Wiem co to za miś. Brat mi o nim opowiadał- powiedział, po czym zginał między pólkami. Po chwili wrócił, trzymając w rękach całkiem sporego pluszaka. Przyjrzałem mu się dokładnie i stwierdziłem, że jest bardzo podobny do tego, którego opisywała Fizzy. Uśmiechnąłem się wdzięczny i zabrałem mu zabawkę z dłoni. Ekspedientka pomogła nam znaleźć sztalugę, a Harry wybrał farby. Po drodze zgarnąłem jeszcze dużą paczkę słodyczy i skrzydełka wróżki, bo wydawało mi się, że dziewczynki lubią takie rzeczy. Loczek zachichotał cicho w ocenie na mój wybór, ale postanowiłem to zignorować. Kiedyś też mu takie kupię, będą do niego cholernie pasowały. Zapłaciłem za wszystko i wyszliśmy z galerii. Okazało się, że wepchnięcie tej wielkiej sztalugi do bagażnika, nie jest wcale takie łatwe. Wsiedliśmy do auta i ku mojemu zaskoczeniu Harry odezwał się do mnie pierwszy. Zaczał opowiadać, że sam też sporo rysuje i jak to dobrze wpływa na dzieci. Oczywiście musiał się przy tym kurewsko mocno czerwienić, bo przecież nie byłby sobą. Zatrzymaliśmy się pod kawiarnią i chłopak zaczął zbierać się do wyjścia.
-Dzięki Harry, było mi naprawdę bardzo miło- powiedziałem.
-Ja też dziękuję- dodał i posłał mi chyba najpiękniejszy ze wszystkich jego uśmiechów. Zatrzasnął drzwi i pomachał do mnie zza szyby, po czym udał się w stronę wejścia. Odjechałem i całą drogę do domu uśmiechałem się jak jakiś kretyn. Sam siebie zaczynałem irytować ale nie potrafiłem nic poradzić na to, że spędzanie czasu z Harrym było teraz na samym szczycie moich ulubionych zajęć.


****************************************************************************************************************** 
 
 Heeej x 
Przepraszam, że musieliście tyle czekać, obiecuję, że teraz wrzucę odrobinę dłuższy rozdział i postaram się to zrobić w miarę szybko jako zadośćuczynienie :D Nareszcie mam internet i nadrabiam wszystkie zaległości haha x 
Dziękuję, że byliście cierpliwi, kocham was x -B.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 9



But you’re on my road walking me home

~Louis~

Poczułem jak coś przygniata moje ciało i niekomfortowy ciężar zmusił mnie do otworzenia oczu. Moja najmłodsza siostra Fizzy, jak gdyby nigdy nic urządziła sobie ze mnie poduszkę.
-Lou wstawaj- zażądała. Wiedziałem, że nie mam szans z tym małym potworem, więc na dobre pożegnałem się ze snem. Złapałem piszczącą siedmiolatkę i zacząłem ją bezwzględnie łaskotać, w zamian za wyrwanie mnie ze snu. Miałem z nią najlepszy kontakt ze wszystkich moich sióstr. Oczywiście nie było tak, że nie miałem go z pozostałymi, wiedziałem, że ma to związek z tym, że Lottie i bliźniaczki są już starsze i nie potrzebują już tak bardzo mojego towarzystwa. Mimo tego czułem, że między mną a Fizz, nigdy nie przeminie ta niezwykła więź. Mała wolała spędzać czas ze mną niż z dziewczynami, czy ze swoimi przyjaciółmi z klasy. Codziennie odprowadzałem ją do szkoły i starałem się zabierać na spacer, plac zabaw lub do kina. Bywało tak, że rozumieliśmy się bez słów, razem mieliśmy swoje ulubione potrawy i filmy. Na dodatek była też do mnie całkiem podobna, miała brązowe włosy, niebieskie oczy i dokładnie taki sam nos jak ja. Spojrzałem na nią rozczulony i wyszedłem z ciepłej pościeli.
-Czego chcesz, mały diable?- spytałem, mimo że znałem już odpowiedź. Był tylko jeden powód budzenia mnie aż tak wcześnie rano i nie było to nic innego jak naleśniki.  Dziewczynka tylko wytknęła mi język. Zaśmiałem się cicho i naciągnąłem na nogi krótkie spodenki, które jak zawsze walały się na podłodze. Nachyliłem się nad łóżkiem i zabrałem małą na ręce. Lubiłem to robić póki jeszcze mogłem, bo ona rosła coraz szybciej i szybciej. Zeszliśmy razem do kuchni i posadziłem ją na blacie, a sam zabrałem się za przygotowywanie śniadania. W międzyczasie zrobiłam nam dwa kubki gorącej czekolady z piankami, a niedługo później, reszta mojego rodzeństwa skuszona zapachami, zeszła na dół. Wygłupialiśmy się przy stole, głośno śmiejąc się ze wszystkich opowiadanych sobie żartów. Nawet moi rodzice, którzy wpadli do kuchni tylko po kubek kawy, wydawali się dziś jacyś bardziej szczęśliwi i spokojni. Miałem nadzieję, że wczoraj już wystarczająco długo rozmawialiśmy na temat moich siniaków i bójki. Nie chciałem wracać więcej do tego tematu. Znów poczułem się jak za dawnych czasów, gdy byliśmy bardziej szczęśliwi, a między nami nie było tylu niepotrzebnych napięć i kłótni. Zdawałem sobie sprawę z tego, że największa część winy, za zmianę sytuacji w domu, spada na mnie i mojego ojca, ale starałem się nie psuć sobie chwili tą niepotrzebną myślą. Po skończonym posiłku każdy zaczął się rozchodzić w swoją stronę. Sam wskoczyłem szybko pod prysznic, ubrałem się i zabrałem potrzebne rzeczy, po czym poszedłem poczekać na Fizzy, żeby zabrać ją do szkoły. Jechaliśmy w spokoju, słuchając radia. Śpiewaliśmy głośno jakieś przypadkowe piosenki, jak przystało na dwójkę nienormalnych dzieciaków. Mała skakała i tańczyła na swoim miejscu, mimo że jej ruchy były ograniczone przez pasy bezpieczeństwa.
-Tommo- usłyszałem z tylnego siedzenia i wywróciłem oczami, słysząc jak nazywa mnie moja młodsza siostra. Niewątpliwie nauczyła się tej ksywki od Zayna. Na okrągło podłapywała od niego jakieś głupie powiedzonka.
-Możemy zatrzymać się po drugie śniadanie?- zapytała, a ja przytaknąłem głową. Byłem taką ciotą, ona mogła prosić mnie o zatrzymanie się na marsie i zapewne zajęłoby mi to jedynie o pięć minut dłużej, niż spełnianie jej innych życzeń. No ale przecież sam tez musiałem jeść, więc pomysł kupienia czegoś, nie wydawał mi się nagle taki głupi. Podjechaliśmy pod The Brew i zanim zdążyłem chociażby zamknąć drzwi, Fizzy była już prawie pod wejściem. W środku jak zawsze unosił się przyjemny aromat kawy i ciasta. Mała stała wpatrzona w szybę ze słodyczami i ukucnąłem obok niej, by pomóc jej coś wybrać. W jednej chwili jej oczy pojaśniały i wskazała palcem na czekoladowe muffiny. Kiwnąłem głową i podniosłem się by złożyć zamówienie. Poczułem jak siostra ciągnie mnie za palec i gdy spojrzałem w jej stronę stała jakby odrobinę zawstydzona. Zmarszczyłem brwi i czekałem, aż powie o co chodzi.
-Lou, mógłbyś wziąć dla mnie dwie babeczki?- spytała. Nie było nawet takiej możliwości, żeby ona zjadła dwa te wielkie ciastka, więc domyśliłem się, że za ta wypowiedzią kryje się jakiś głębszy, ukryty cel. Nie dane jednak mi było nawet zapytać, gdyż Fizz od razu zaczęła tłumaczyć o co chodzi.
-W mojej klasie jest taki chłopiec Lou, bardzo go lubię, ciągle się razem bawimy i jemy razem lunch i ja zauważyłam, że jego rodzice nie mają chyba za dużo pieniędzy. On zabrał niedawno do szkoły słodycze i zjedliśmy je razem, więc pomyślałam, że może teraz to ja mogę coś dla niego przynieść- dodała, wciąż nie podnosząc wzroku z ziemi. Uśmiechnąłem się delikatnie, słysząc ta wypowiedź.
-Jasne słoneczko, całkiem fajna z ciebie przyjaciółka, wiesz?- powiedziałem i zmierzwiłem jej włosy, na co ona uśmiechnęła się do mnie szeroko. Byłem całkiem dumny z jej zachowania, więc targnięty wyrzutami sumienia, postanowiłem kupić też śniadanie dla Zayna. No już niech ma. Mała od razu zmyła się do auta, nie chcąc czekać. Wywróciłem na to tylko oczami, bo dla mnie to również było totalnie typowe zachowanie. Zamówiłem dla siebie, moją nową ulubiona kanapkę, jedną z serem dla Zayna, dwa kawałki jogurtowego ciasta i trzy duże kawy z mlekiem. Do torby Fizzy wrzuciłem jeszcze, dwa winogronowe soczki z rurką i paczkę lizaków. Chwila, dlaczego zamówiłem trzy kawy. Stałem i tępo patrzyłem się w blat, po czym doszło do mnie, że przed chwilą pomyślałem o tym, czy zamówienie kubka ciepłego napoju dla Harrego to zły pomysł i najwidoczniej, rozkojarzony zachowaniem siostry, musiałem to zrobić. Po chwili, doszedłem do wniosku, że przecież mogę kupić kawę dla Loczka, tak samo jak robiłem to dla Zayna. Pokiwałem głową, żeby sam siebie upewnić w tym, że to całkowicie normalne i uśmiechając się zabrałem zakupy z blatu.


~Harry~

Wszedłem właśnie do klasy i skierowałem się na swoje miejsce. Louisa jeszcze nie było, ale z ławki obok pomachał do mnie Zayn. Uśmiechnąłem się do niego i szybko usiadłem na krześle. Całą drogę do szkoły Dylan opowiadał mi o swojej nowej przyjaciółce Fizzy. Cieszyłem się, że w końcu znalazł sobie kogoś do wspólnego spędzania czasu. Byłem z moim rodzeństwem niezwykle blisko, ale wiedziałem, że on potrzebował też znajomych w swoim wieku. Czułem, że wszyscy o mnie rozmawiają, słyszałem te szepty, chichoty i widziałem wszystkie ukradkowe spojrzenia rzucane w moją stronę. Skuliłem się w sobie i starałem się to wszystko zignorować.
-Nie przejmuj się Harry- usłyszałem. Podniosłem głowę i zobaczyłem, promienny uśmiech Zayna.
-Niedługo znajdą sobie inną sensację, jak zawsze- dodał, po czym usiadł na blacie ławki, zaraz obok mnie. Do lekcji zostało około dziesięciu minut i prawie wszyscy byli już w klasie. Zastanawiałem się kiedy przyjdzie Louis i ten jak na zawołanie stanął w drzwiach. W rękach trzymał sporo rzeczy, które niósł z wielką ostrożnością i skupieniem wypisanym na twarzy. Podszedł do ławki i postawił na niej torby oznaczone logiem kawiarni, w której pracowałem, po czym zaczął w nich grzebać. Podał Zaynowi kubek i jedzenie, po czym drugi napój postawił przede mną. Widziałem, że w podstawce jest jeszcze jedna kawa, więc nie pozostawiałem sobie żadnych złudzeń, że ta, którą dał mnie, jest jednak dla kogoś innego. Niejednokrotnie byłem świadkiem, jak chłopak przynosi śniadanie swojemu przyjacielowi, ale dlaczego zrobił to dla mnie. Nazwanie mnie w tej chwili zdziwionym, byłoby totalnym niedopowiedzeniem. Ja byłem w szoku. Zayn chyba nie uznał tego gestu za nic dziwnego gdyż najzwyczajniej w świecie zajął się jedzeniem swojej kanapki, Louis tylko uśmiechnął się zachęcająco i podsunął kubek jeszcze bliżej mnie.
-Dziękuję- powiedziałem, wciąż patrząc na niego, zupełnie jakby przed chwilą wysiadł ze statku kosmicznego.
-Nie ma sprawy Harry- oznajmił, obracając napój w rękach. Tonąłem przez chwilę w kojącym zapachu ciepłej kawy, i upiłem łyk, rozkoszując się jej smakiem. Dyskretnie spojrzałem znad kubka na twarz chłopaka. Miał odrobinę rozciętą wargę i zasiniały policzek. Mimo tego, wciąż wyglądał dla mnie pięknie. Miał na sobie luźny szary sweter, który niezwykle do niego pasował. Był po prostu taki Louisowy. Chłopcy śmiali się, opowiadając sobie jakieś historie, a ja przysłuchiwałem się im w milczeniu. Chwilę później zadzwonił dzwonek i Zayn zgrabnie zeskoczył z ławki, by ponownie zająć miejsce w tej obok. Nauczyciel rozdał nasze kartkówki i pogratulował Louisowi, jego pierwszej w tym roku piątki z biologii. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, i pokazałem uniesiony w górę kciuk, na co on zareagował cichym śmiechem. Na pierwszy rzut oka, było widać, że chłopak jest dziś w dobrym humorze, więc mój też automatycznie się poprawił. Starałem się skupić na rozwiązywaniu zadań, ale siedzący w mojej głowie, obraz uśmiechniętego Lou, skutecznie mnie rozpraszał.

~Louis~

Zazwyczaj lekcje, które miałem bez Harrego, ciągnęły mi się w nieskończoność. Na przedmiotach z nim, mogłem przynajmniej w spokoju się na niego pogapić. Właściwie, nie wiem czemu to robiłem, ale to było ostatnio jedno z moich ulubionych zajęć. Godzinna przerwa obiadowa, była jedyną rzeczą, która dawała mi nadzieję na wytrwanie w tej szkole. Szedłem w stronę szafki Zayna. Było to nasze stałe miejsce, przy którym się spotykaliśmy. Nie tracąc chwili skierowaliśmy się na dziedziniec. Dzień był wyjątkowo ciepły jak na środek października. Podeszliśmy pod nasz murek i odpaliliśmy fajki. Drażniący dym wypełnił moje płuca i momentalnie się odprężyłem. Zdawałem sobie sprawę, że powinienem skończyć z tym gównem, by nie dawać złego przykładu siostrom, ale to wcale nie było takie łatwe. Rozmawialiśmy o jakichś pierdołach, Zayn opowiadał mi o jakiejś nowo poznanej dziewczynie, Perrie. Podobno była piękna i całkiem zwariowana i gdzie się nie obejrzałeś, było jej pełno. I jeżeli była to prawda, to wiedziałem, że będzie idealnie pasować do wiecznie spokojnego i opanowanego Zayna, tym bardziej, że podczas mówienia o niej, widziałem w jego oczach, ten dziwny, intrygujący błysk. Wspomniał o kawie dla Harrego, ale jedynie wzruszyłem ramionami. Sam nie bardzo wiedziałem co mną kierowało, więc jak na Boga miałem to wytłumaczyć Zaynowi. Chociaż ten dupek i tak pewnie znał powód, mimo, że ja sam nie potrafiłem go podać. Dogasiliśmy papierosy i weszliśmy znów do szkoły. Na stołówce jak zawsze, była ta wielka pieprzona kolejka po jedzenie. Gdy w końcu nadeszła moja kolej, złapałem puszkę coli i paczkę ciasteczek czekoladowych. Nie miałem jakiejś specjalnej ochoty na łososia, który był dziś na obiad. Czekałem, aż Zayn wybierze swoje jedzenie, przy okazji rozglądając się po sali. Przy naszym stole, byli już chłopcy, którzy rozmawiali o czymś z zawziętymi minami. Po drugiej stronie jadalni, w tym samym miejscu co ostatnio, siedział Harry. Znów wciśnięty w sam kąt ściany, starający się pozostać niezauważonym. Przyjaciel podszedł do mnie, dając znak, że skończył zamawiać. Zauważył chyba, mój rozbiegany wzrok i ściągnął brwi w zastanowieniu.
-Idź- mruknął i popchnął mnie delikatnie w stronę przeciwną niż znajdował się nasz stolik.
I poszedłem jak zaczarowany. W połowie drogi, zdając sobie sprawę z tego co zamierzałem zrobić. Ale teraz było już za późno. Postawiłem swoją tacę na blacie i natrafiłem na zdziwione spojrzenie, tych wielkich zielonych oczu.
-Mogę się dosiąść?- spytałem, a on pokiwał tylko głową.
-Mam sobie iść?- dodał niepewnie. Zastanowiłem się, co on do diabła ma na myśli.
-Dlaczego miałbyś stąd iść?- Zapytałem. Bawił się nerwowo rękawem swojej bluzy.
-Myślałem, że chciałeś zająć ten stolik, a ja nie chcę ci przeszkadzać- powiedział, jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Wiem, że nie powinienem się denerwować, ale już nie miałem żadnego, ale to zupełnie żadnego pomysłu, dlaczego ten chłopak nie potrafi zrozumieć, że ja naprawdę chcę spędzać z nim czas.
-Chciałem zjeść obiad z tobą, o ile oczywiście to nie problem. Chyba, że rzecz jasna, nie masz na to ochoty- powiedziałem spokojnie. Jego oczy rozszerzyły się i spojrzał na mnie niepewnie.
-Nie, nie, oczywiście, że bym chciał- dodał cichutko. Uśmiechnąłem się i zająłem miejsce naprzeciwko niego. Ignorowałem wszystkie ciekawskie spojrzenia rzucane w naszą stronę.
-Zapomniałem przynieść ci twoja bluzę- powiedział nagle, wyraźnie skruszony. Świetnie, na tobie i tak pewnie wygląda lepiej. Jak na zawołanie, przez myśli przeleciał mi obraz chłopaka w moich ciuchach.
-To nic, może na razie zostać u ciebie, oddasz mi przy okazji- uspokoiłem go. Pokiwał głową i spuścił wzrok na blat.  Otworzyłem paczkę z ciasteczkami i podsunąłem ją w jego stronę. Zagryzł delikatnie wargę i wlepił we mnie swoje zielone oczy. I kurwa, niech na moje ukochane auto spadnie meteoryt, jeśli to nie była jedna z bardziej uroczych rzeczy, jakie widziałem w moim życiu. Wyjął ciasteczko, dziękując grzecznie. Zagadywałem go trochę o lekcje i po niecałych dziesięciu minutach, okazało się, że Harry chyba odrobinę się przede mną otworzył. Nagle naszła mnie jedna, szalona myśl i naprawdę nie wiedziałem, czy nie jest na to za wcześnie, ale zanim zdążyłem się nad tym porządnie zastanowić, słowa już opuściły moje usta.
-Harry, muszę kupić prezent urodzinowy dla mojej siostry, może pojechałbyś ze mną, a później odwiózłbym cię do kawiarni i od razu powtórzylibyśmy trochę materiału z biologii?- zaproponowałem. Widziałem, że zastanawia się nad moją propozycją. Po chwili, która wydawało mi się wiecznością, kiwnął niepewnie głową. Nie mogłem nic poradzić na wielki uśmiech, który nieproszony wtargnął na moją twarz. Nie narzekałem jednak, gdyż równie piękny otrzymałem w odpowiedzi od Harrego. Chłopak sięgnął pewnie, po jeszcze jedno ciasteczko z torebki, a ja poczułem, że zdecydowanie schodzimy na dobrą drogę. 


******************************************************************************************************************

1. Muszę się wam pochwalić, że wreszcie ogarnęłam Flawless'owego twittera i to z niego będę was informować :) KLIK

2. Zrobiłam dziś nowy zwiastun <3 Wydaje mi się, że jest odrobinę lepszy niż poprzedni 

3. Mam nadzieje, że w rozdziale nie ma błędów, gdyż nie mam cierpliwości go znów czytać :D 
    Dajcie znać, jak wam się podoba xxx -B.

piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział 8

And it feels like I am just too close to love you

~Louis~

Wyszedłem szybkim krokiem z gabinetu i zacząłem się kierować w stronę drzwi. Nie wiem jakie słowa były odpowiednie by opisać to jak bardzo jestem w tej chwili wkurwiony. Najchętniej zakopałbym tego gnoja jakieś dwadzieścia metrów pod ziemią. Nie byłem nawet w stanie pojąć tego jak można być tak ograniczonym i głupim a jednocześnie irytującym pajacem jak on. Wydałem z siebie cichy jęk frustracji i przyspieszyłem kroku. Zatrzymałem się jeszcze przed szafką by wyjąć z niej kluczyki od auta. Trzęsły mi się ręce i nie mogłem nawet wstukać tego pieprzonego kodu. Uderzyłem pięścią w tą kupę metalu i spojrzałem na nią zabójczym wzrokiem, zupełnie jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Poczułem, że coś delikatnie łapie mnie za ramię, odwróciłem głowę i zobaczyłem zdyszanego Harrego. Spojrzał prosto w moje oczy i czułem jak jego spojrzenie pozbawia mnie resztek złych emocji. Wszystko po prostu ze mnie uszło. Miałem wrażenie, że to nawet nie wypada, żeby być złym w towarzystwie Harrego. Wielkie zielone tęczówki wpatrywały się we mnie dłuższą chwilę.
-Odprowadzę cię- wyszeptał cicho. Przeanalizowałem szybko czy mi to przeszkadza i dochodząc do wniosku, że nie, skinąłem głową. Wiedziałem, że ta wycieczka zajmie nam dużo więcej czasu niż dotarcie do mojego domu samochodem, ale w sumie cieszyło mnie spędzenie chwili z Loczkiem. Droga mijała nam spokojnie, mimo, że wymieniliśmy tylko kilka słów, cisza, która była między nami nie była krępująca. Był to ten rodzaj przyjemnego i błogiego spokoju, gdy żadne przykre myśli nie atakują twojej głowy. Kilka razy pozwoliłem sobie na bezwstydne gapienie się na Harrego. Na jego twarz, szczupłe ramiona i długie nogi. Jego koszulka i włosy były ubrudzone, resztkami jedzenia Teraz dopiero zauważyłem, że był on trochę wyższy ode mnie. Każdy stawiany przez niego krok był przepełniony gracją i delikatnością. On był strasznie kruchy, już na pierwszy rzut oka. Zacząłem się zastanawiać czy nie jest jakąś wróżką, albo coś w tym rodzaju. Zaśmiałem się cicho na swój głupi pomysł, a Harry spojrzał na mnie pytająco. Pokręciłem tylko głową, dając mu znak żeby odpuścił. W oddali zacząłem dostrzegać już swój dom i ta myśl odrobinę mnie zasmuciła. Nie minęły kolejne dwie minuty gdy byliśmy już pod drzwiami.
-Wejdziesz?- Spytałem. Jednak chłopak pokręcił przecząco głową.
-Niedługo muszę być w kawiarni- usprawiedliwił się. Przytaknąłem mu tylko, żałując, że jednak nie znajdzie dodatkowej chwili wolnego czasu.
-Dasz sobie radę?- Upewnił się.
-Jasne- powiedziałem mu. Uśmiechnął się słabo i odwrócił się żeby odejść.
-Harry!- Zawołałem, ściągając z siebie bluzę. Ta myśl pojawiła się we mnie tak spontanicznie, że nie do końca byłem w stanie nad nią zapanować, zanim wydostała się z moich ust.
-Weź, masz spory kawałek drogi, a zaczyna robić się chłodno- dodałem. Widziałem, jak jego oczy rozszerzają się pełne zaskoczenia. Podszedłem i zarzuciłem mu bluzę na ramiona.
Na sekundę dotarł do mnie jego zapach, zamknąłem oczy i starałem się go usilnie zapamiętać.
-Dziękuję- powiedział i odszedł spod domu. Ten chłopak mnie kiedyś wykończy. Westchnąłem głęboko i wszedłem do środka.


~Harry~
Szedłem otulony zapachem Louisa. Arbuzowo-miętowy aromat, którym była przesiąknięta jego bluza, koił moje nerwy. Nie potrafiłem wymyślić ani jednego sensownego powodu, dla którego chłopak dał mi coś swojego. Wydawało mi się, że tak się robi, gdy o kogoś się troszczysz, ale to przecież niemożliwe, żeby on się o mnie martwił. W głębi serca, miałem nadzieję, że może on jednak chciałby się ze mną zaprzyjaźnić. To byłoby naprawdę świetne. Zresztą, ta dzisiejsza bójka. Przecież nie musiał się za mną wstawiać. Tym bardziej, że był to już drugi raz. W takim razie, może istniała jakaś malutka, drobniutka szansa, że on kiedykolwiek zbliży się do mnie. Nagle moją głowę zaczęły wypełniać obrazy mnie i Louisa. My razem na meczu, w kinie, wspólne wygłupy i żarty. Nocne rozmowy i wspólna nauka. Nie wiem jak, wszystkie te wizje zamieniły się w jednej sekundzie w ręce Louisa na moich plecach, jego usta na moim karku, moje palce zatopione w jego włosach. Szybko wyrzuciłem te myśli z głowy. Nie mogłem myśleć o nim w taki sposób, nie mogłem się w nim zakochać, nie mogłem znów cierpieć. Starałem się uspokoić.  Wziąłem głęboki wdech i kontynuowałem drogę do kawiarni.

~Louis~

Byłem właśnie w trakcie opatrywania siniaków, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Niechętnie zszedłem na dół i otworzyłem. Na zewnątrz zobaczyłem Zayna. Ten nie czekając na zaproszenie, jak gdyby nigdy nic wszedł do środka i skierował się w stronę kuchni. To było dla niego totalnie typowe, więc po prostu grzecznie poczłapałem za nim.
Wyjął sobie cole z lodówki, oparł się o blat i zaczął mi się przyglądać. On ma chyba naprawdę duży problem z ciągłym patrzeniem się na mnie.
-Mów- zażądał po chwili. Zacząłem się zastanawiać co niby takiego miałem mu powiedzieć. Chciałem jak zawsze sypnąć jakimś głupim żartem albo uszczypliwą uwagę, ale widząc jego poważne i stanowcze spojrzenie odpuściłem. Wiedziałem, że nie unikniemy tej rozmowy, i że ona prędzej czy później nadejdzie. I jeśli to miał być ten dzień, to trudno, niech się dzieje.
-Jestem gejem- wypaliłem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Poczułem jak moja twarz robi się czerwona i zamknąłem oczy w oczekiwaniu na jakiś wybuch gniewu z jego strony.
Nic takiego nie nadeszło. Czułem się jakby czas stanął w miejscu. Po chwili uchyliłem powieki a on wciąż stał tam, nonszalancko oparty o pieprzony blat, podnosząc po raz kolejny puszkę do ust.
-Powiedz mi coś czego nie wiem- dodał. Przysięgam, że w tej chwili moje oczy chyba wypadły na podłogę.
-Co?!- Krzyknąłem.
-Wiem o tym Louis- powiedział spokojnie.
-Ale jak to?!- Moje wrzaski zaczęły go chyba trochę irytować, gdyż wywrócił oczami i postawił napój na blacie.
-Znam cię lepiej, niż ty sam siebie i pewnie wiedziałem o tym, zanim ty zdążyłeś o tym nawet pomyśleć. Nie przeszkadza mi to Lou, nie wiem tylko czemu nie chciałeś mi o tym powiedzieć- wyjaśnił. Zrobiło mi się nagle bardzo głupio, za te wszystkie lata oszukiwania Zayna, za ten brak zaufania i głupie myśli o odrzuceniu. Podszedłem do niego szybko i mocno przytuliłem. Odwzajemnił uścisk po czym stanowczym ruchem odsunął mnie od siebie.
-Nie musisz się ukrywać, wiesz o tym- powiedział zatroskanym głosem.
-To nie takie proste Zi- oznajmiłem cicho. Kolejne kilka godzin spędziliśmy na szczerej rozmowie. Opowiedziałem mu o sytuacji w domu, o moim ojcu, o Eleanor. O tym, jak wkurwia mnie Josh i jego nietolerancja i jak szkoda jest mi Harrego. On tylko pocieszał mnie i tłumaczył, że wszystko się ułoży. Był dla mnie wsparciem, którego tak bardzo potrzebowałem. Dwie paczki fajek później, Zayn niestety musiał zbierać się do domu. Kazał dzwonić i pisać gdyby coś się działo. Dał mi buziaka w głowę, co było dla nas najzupełniej normalne i robiliśmy to jeszcze jako dzieci, po czym zostawił mnie samego.

~Harry~

Zmiana w kawiarni minęła mi całkiem spokojnie, mimo że nawet na chwilę nie potrafiłem ze swoich myśli wyrzucić niebieskich oczu i rozmierzwionych brązowych włosów. Rozmyślania o Louisie stały się częścią mojego dnia. Wróciłem do domu i przywitałem się z mamą. Usiadłem na kanapie obok Dylana, który odrabiał lekcje, a Vivien wdrapała się na moje kolana.
-Zapleciesz mi warkocza Harry?- Zapytała. Moja mała siostra była osobą, której nie potrafiłem odmówić, więc przytaknąłem i zabrałem się do pracy. Spędzanie czasu z moją rodziną było dla mnie niezwykle ważne i nigdy nie miałem tego dość. Mimo wzlotów i upadków, zawsze mieliśmy siebie na wzajem. Nie wyobrażam sobie, żeby to mogło się kiedyś zmienić. Mama zagoniła dzieciaki do łóżek. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i nie zabrakło nawet kilku głupich żartów, z których śmialiśmy się do łez. Wiedziałem, że muszę jeszcze pouczyć się przed jutrzejszymi lekcjami, więc udałem się do swojego pokoju i od razu ułożyłem książki na biurku. Nawet się nie zorientowałem, gdy wybiła północ. Szybko wskoczyłem pod prysznic i rozluźniłem się pod wpływem ciepłej wody i zapachu jagodowego żelu, który unosił się w powietrzu. Szybko wyszorowałem zęby i wyszedłem z zaparowanej łazienki. Uderzyła we mnie nagła zmiana temperatury, więc prawie biegiem wskoczyłem pod kołdrę. Sam zaśmiałem się cicho ze swojego głupiego zachowania i kilka minut później zasnąłem. 


 

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 7



I hope you find a way to be yourself someday

~Harry~

Zlokalizowałem położenie pikającego budzika, który wyrwał mnie ze snu. Wyłączyłem go szybko i usiadłem na łóżku. Moja głowa nieprzyjemnie pulsowała. Układałem powoli, wszystkie wydarzenia z wczorajszego dnia. Nauka, impreza, Louis i różowa koleżanka, za dużo alkoholu, taniec, dziwne zachowanie Lou, taksówka, dom. Zanotowałem w głowie, żeby koniecznie oddać Louisowi pieniądze za moją podróż powrotną. Musiałem przyznać, że nie czułem się najlepiej, mimo to zwlokłem się z łóżka. Prysznic, ubieranie, robienie śniadania. Nie mogłem się skupić na niczym, poza cholernie irytującym bólem głowy.
Dzieciaki jadły śniadanie, więc korzystając z wolnej chwili poszedłem na górę po rzeczy. Stanąłem przed lustrem i zaśmiałem się cicho na swój widok. Wyglądałem zupełnie jak Louis, gdy zobaczyłem go pierwszy raz w szkole. Przemęczony, z wielkimi worami pod oczami. Zgarnąłem z podłogi swój plecak i wróciłem do kuchni. Odwożenie maluchów, było już dla mnie codzienną rutyną. Teraz była ona wzbogacona, nadzieją na przypadkowe spotkanie z Lou. Wszedłem do szkoły chwilę przed dzwonkiem i od razu skierowałem się w stronę pracowni biologicznej. Wszyscy już zajmowali swoje miejsca, podszedłem do ławki przy której zobaczyłem chłopaka, z głową położoną na blacie. Odsunąłem krzesło i położyłem książki, czym sprawiłem, że podniósł się i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się delikatnie, a dramatyczny brak snu, wręcz bił z jego twarzy.
-Hej Harry- wychrypiał cicho. Zachichotałem i pomachałem do niego. Po chwili do klasy wszedł nauczyciel i bez chwili zwłoki położył przed nami kartki z pytaniami. Przyjrzałem się im szybko i zacząłem wypełniać arkusz. Zagadnienia nie sprawiły mi żadnych problemów więc, po kilkunastu minutach skończyłem pisanie. Rozejrzałem się po klasie, gdzie wszyscy jeszcze zawzięcie pisali, albo tępo patrzyli się w swoją pracę, jakby czekali na jakiś nagły przypływ olśnienia. Spojrzałem w drugą stronę, gdzie Louis nerwowo gryzł końcówkę swojego długopisu. Dyskretnie opuściłem wzrok na jego kartkę. Wypełnił wszystko, poza jednym zadaniem.
-2 minuty do końca- usłyszeliśmy. Widziałem, że chłopak denerwuje się, bo od tej oceny w jego przypadku, zależy dość dużo. Westchnąłem głęboko i spojrzałem w stronę biurka, po czym sprawnym ruchem wyrwałem Louisowi kartkę i zacząłem szybko pisać odpowiedź. Patrzył na mnie zdezorientowany do chwili, w której podsunąłem kartkę z powrotem w jego stronę. Zadzwonił dzwonek a nauczyciel rozpoczął zbieranie prac. Spakowałem swoje rzeczy i skierowałem się w stronę drzwi. Ledwo zdążyłem wyjść i poczułem jak ktoś łapie mnie za łokieć. Na początku cały się spiąłem ale chwilę potem usłyszałem głos bruneta.
-Harry, dziękuję- powiedział. Odwróciłem się w jego stronę i uśmiechnąłem,
-Nie ma za co, naprawdę- odpowiedziałem mu. Przypomniało mi się nagle coś ważnego i znów zwróciłem się do niego.
-Louis, umm, ja wiem, że wczoraj chyba trochę za dużo wypiłem, a ty wsadziłeś mnie w taksówkę i jestem ci bardzo wdzięczny ale chciałbym ci oddać pieniądze- dodałem.
Chłopak zrobił odrobinę zaskoczoną minę, a po chwili zobaczyłem jak wyraz jego twarzy, zmienia się na ten nieustępliwy.
-Nawet nie ma takiej opcji- powiedział twardo. Spojrzałem na niego zawstydzony. Cała ta sytuacja trochę mnie krępowała.
-To ja cię namówiłem na tą imprezę, zresztą ty udzielasz mi korepetycji i też nie bierzesz za to żadnych pieniędzy- dodał szybko.
-Widzimy się na obiedzie- rzucił odchodząc, zanim zdążyłem w jakikolwiek sposób zaprotestować. Westchnąłem zirytowany i zacząłem kierować się w stronę swojej szafki.
Zaraz, jak to widzimy się na obiedzie…

~Louis~

Jezu, ten chłopak kiedyś wpędzi mnie do grobu. Pieprzone uosobienie niewinności. Zacząłem się zastanawiać czy cholerne dołeczki w policzkach i loczki zostały stworzone po to, by torturować mnie ich widokiem. Coś w stylu, patrz czego nie możesz mieć, albo podziwiaj ale nie dotykaj. Warknąłem zdenerwowany sam na siebie i przyspieszyłem kroku. Po drugiej stronie korytarza zobaczyłem Zayna z irytacją wpatrującego się w swoją szafkę. Widziałem, że kretyn znów zapomniał kodu. Podszedłem i otworzyłem mu szafkę. Spojrzał na mnie wdzięczny po czym z wielki uśmiechem wyciągnął nową paczkę fajek. Była już przerwa obiadowa, więc mieliśmy akurat chwilę czasu. Skierowaliśmy się razem na dwór, rozmawiając o jakichś nic nie znaczących głupotach. Na moje nieszczęście, chłopak znał mnie za dobrze i od razu zarejestrował fakt, że jestem poddenerwowany. Zmierzył mnie tym swoim zmartwionym spojrzeniem i zmarszczył brwi.
-Co jest stary?- Zapytał, wypuszczając dym z ust. Mruknąłem pod nosem coś niezrozumiałego nawet dla siebie i znów zaciągnąłem się papierosem.  
-Mhm, tak, to rzeczywiście pasjonująca historia- powiedział. Wywróciłem oczami z irytacji.
-Nie wiem, czuję się jakoś dziwnie- oznajmiłem, patrząc na swoje buty. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że chłopak przygląda mi się zaciekawiony. Zauważył chyba, że nie dowie się ode mnie niczego konkretnego.
-Może umówisz się z Eleanor, albo jakaś inną laską, taki wypad dobrze by ci zrobił- dodał, patrząc na mnie uważnie. Moje mięśnie spięły się i zamknąłem na chwilę oczy. Automatycznie zrobiło mi się wstyd, że wciąż okłamuję Zayna co do mojej orientacji. Ale bałem się jego odrzucenia, był dla mnie zbyt ważny i znałem go zbyt długo, żeby tak zwyczajnie go stracić.
-Może tak- oznajmiłem, gasząc papierosa o mur. Poczekałem jeszcze chwilę na przyjaciela i razem skierowaliśmy się w stronę stołówki. Nagle poczułem się bardzo głodny, więc bezzwłocznie zająłem miejsce na końcu dość długiej kolejki. Zacząłem się bezmyślnie rozglądać w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Przy naszym stoliku znalazłem już Liama i Nialla, była też El i jeszcze jakaś blondynka, która pewnie miała nadzieję na poderwanie, któregoś z chłopaków. W samym kącie jadalni, siedział Harry, sącząc jakiś soczek z rurką. Z jego dziecięcą buzią, wyglądał w tej chwili jak wyrośnięty trzynastolatek. Uśmiechnąłem się na ten widok, kątem oka dostrzegając, że Zayn patrzy się na mnie z ciekawością wypisaną na twarzy. Nie zraziło mnie to jednak ani trochę i dalej bezwstydnie obserwowałem loczka.
Zobaczyłem jak w stronę chłopaka zmierza niezwykle rozbawiony Josh, a za nim jego ekipa przygłupów. Harry musiał ich zauważyć, gdyż dosunął się jeszcze bardziej w stronę ściany. Nagle zaczęły rodzić się we mnie niepohamowane pokłady agresji. Najzwyczajniej w świecie, miałem ochotę zakopać tego dupka głęboko pod ziemią, tylko dlatego, że sprawiał, że ta bezbronna istotka, czuje się niekomfortowo. Po chwili jak gdyby nigdy nic, Josh stanął nad Harrym, po czym z kolejną salwą głośnego śmiechu wylał mu na głowę wszystko co znajdowało się na jego tacy z jedzeniem. Wszyscy zwrócili swoje zaciekawione spojrzenia w tamtą stronę. Po chwili stołówka wypełniła się chichotami i kąśliwymi uwagami, rzucanymi w stronę chłopaka, który szybko starał się pozbierać swoje rzeczy. Poczułem naglę jak wszystkie moje mięśnie się spinają a oczy zachodzą jakąś niebezpieczną mgłą. Niewiele myśląc ruszyłem w stronę Josha i w natychmiastowym tempie znalazłem się tuz przed nim, popychając go z dużą siła na ziemię. Wszyscy w stołówce natychmiast ucichli. Chłopak wstał i patrząc na mnie gniewnie, niemal od razu rzucił się w moją stronę. Złapał mnie za koszulkę i zaczął szarpać. Nie pozostając mu dłużny, uderzyłem go pięścią w twarz. Zdezorientowało go to, więc korzystając z chwili jego nieuwagi, kopnąłem go kolanem w brzuch. Skulił się, ale wzbudziło to w nim nowe pokłady złości. Rzucił się na mnie i przewrócił nas na ziemię. Usiadł na mnie i zaczął mnie okładać pięściami. Poczułem krew w ustach i zmobilizowałem się do zrzucenia go z siebie. Udało mi się i natychmiast role się odwróciły. Teraz to ja górowałem nad nim, i wymierzałem mu celne ciosy w twarz. Poczułem nagle, jakiś dotyk na ramieniu, jednak nie miałem teraz czasu się tym przejmować. Widziałem, że z nosa tego kretyna zaczęła lecieć krew i że ma też rozciętą wargę. Uścisk na moim ramieniu wzmocnił się i poczułem jak ktoś z desperacją ciągnie mnie za koszulkę. Do moich uszu dobiegł rozpaczliwy głos Harrego. Nagle moje emocje zaczęły opadać. Wstałem z chłopaka i zachwiałem się lekko na nogach. Josh też, podniósł się z ziemi, wciąż patrzyłem na niego wzrokiem przepełnionym złością. Tak samo z resztą jak on na mnie. Dopiero teraz zaczęło docierać do mnie co dzieje się wokoło. Wszyscy obecni w jadalni, zebrali się wokół nas by podziwiać przedstawienie, szeptali teraz cicho między sobą. Pojawił się przy mnie Zayn, patrzył zmartwionym wzrokiem i spytał czy wszystko ok. Kiwnąłem tylko głową. Poczułem jak coś dalej ciągnie mnie za koszulkę. Obejrzałem się przez ramię i napotkałem przestraszone zielone oczy Harrego.
-Wasza trójka, ze mną- usłyszałem. Spojrzałem w stronę, z której dochodził głos. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że dyrektor nie wyglądał na zadowolonego.

~Harry~

Szliśmy wszyscy do gabinetu. Wciąż trzymałem się blisko boku Louisa. Nie wyglądał najlepiej. Spojrzałem dyskretnie w stronę Josha, który aktualnie ledwo trzymał się na nogach.
Tego jednak, nie było mi ani trochę szkoda. Weszliśmy do pomieszczenia i każdy zajął siedzące miejsce. Dyrektor usiadł za biurkiem i patrzył na nas dociekliwie.
-Jak do tego doszło?- Zapytał, wyraźnie i wolno wypowiadając każde słowo.
Nikt się jednak nie odezwał. Zmierzył nas wzrokiem jeszcze raz.
-Harry?- Zwrócił się w moją stronę. Skuliłem się w sobie i nie potrafiłem zmusić się do wypowiedzenia chociażby jednego słowa, jak na przykład, niech pan nie wyrzuca Lou ze szkoły, to moja wina, cokolwiek.
-Louis, w takim razie, może ty mnie oświecisz- powiedział. Chłopak spojrzał na niego i widziałem, że zacisnął na chwilę zęby, po czym wziął głęboki oddech.
-Ten kretyn, wylał na Harrego jedzenie, ciągle go gnębi, najwidoczniej uznając to za niesamowicie dobrą zabawę- oznajmił. Starał się brzmieć spokojnie, ale jego głos był przepełniony złością.
-Znasz może powód jego zachowania?- Zadał kolejne pytanie. Louis zawahał się chwilę.
-Z tego co mi wiadomo, nie podoba mu się to, że Harry jest gejem, więc zrobił sobie z niego kozła ofiarnego, torturując go przy każdej możliwej okazji- powiedział.
-Zamknij się, ty pedalska cioto!- Warknął nagle drugi chłopak. Wsunąłem się głębiej  fotel, natomiast Louis zacisnął mocno ręce na poręczach i wstał, odwracając się w stronę Josha.
-Spokój!- Dobiegł nas krzyk zza biurka. Było to chyba potwierdzenie, którego mężczyzna potrzebował. Nie potrafiłem skupić się na tym co dyrektor do nas mówi. Przez połowę tej rozmowy byłem nieobecny duchem. W końcu zapadła decyzja o usunięciu Josha z drużyny i zawieszeniu go w prawach ucznia na najbliższy tydzień, za jego karygodne zachowanie. Chłopak wyszedł z pomieszczenia, odgrażając się, że jego ojciec pogrąży tą szkołę, i jeszcze wszyscy go popamiętamy. Zostaliśmy w gabinecie sami. Dyrektor westchnął głęboko i po chwili zastanowienia, darował sobie karanie Louisa. Mimo to, upomniał go, że przemoc nie jest żadnym rozwiązaniem, i że jeśli ktokolwiek go zapyta, ma mówić, że cały następny tydzień zostaje po lekcjach. Odetchnąłem nagle, uspokajając się. Zapewnił mnie też, że odbędzie się szkolna pogadanka na temat tolerancji. Powiedział, że niezwykle mu przykro z powodu tego co się stało, po czym wypuścił nas z gabinetu.

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 6



I'll pick you up when you're getting down

~Louis~

Harry kazał mi ułożyć książki na blacie i poczekać na niego. Po chwili wyszedł ubrany w fartuszek z logiem kawiarni. Spojrzał na mnie zakłopotany i Jezu, było w nim coś takiego, co sprawiało, że jest cholernie uroczy.
-Może chciałbyś coś zjeść?- Zapytał cicho. Wtedy jak na zawołanie mój pusty żołądek przypomniał o sobie, burcząc głośno, co sprawiło, że chłopak zaśmiał się cicho.
-Tak, chyba tak- powiedziałem. Harry skinął głową i nie pytając na co mam ochotę, oddalił się by przygotować posiłek. Widziałem jak ze skupioną miną wrzuca coś do opiekacza. Miałem wrażenie, że gotowanie sprawia mu swojego rodzaju przyjemność. Widziałem ten błysk zadowolenia w jego oczach, nawet podczas przygotowywania głupiej kawy. Obserwowałem jak jego loki podskakują śmiesznie za każdym razem, gdy ten odwraca głowę i jak marszczy czoło gdy odmierza idealną ilość mleka, która powinien dolać do napoju. Uśmiechnąłem się pod nosem i zanim się obejrzałem Harry postawił przede mną talerz z jedzeniem. Spojrzałem na niego pytająco, a ten od razu domyślił się o co chodzi.
-To kanapka z kurczakiem, pesto i suszonymi pomidorami, to moja ulubiona, pomyślałem, że może ci zasmakować, ale jeśli chcesz mogę ci zrobić coś innego- powiedział zawstydzony.
-Nie Harry, to brzmi naprawdę bardzo smacznie- oznajmiłem, uśmiechając się szeroko.
-A to kawa i ciastko marchewkowe- dodał, stawiając przede mną duży kubek i kolejny talerzyk. Zauważyłem, że zrobił też jedną kawę dla siebie.
-Dziękuję- powiedziałem. Chłopak uśmiechnął się do mnie i mruknął cichutkie smacznego.
Rzeczywiście jedzenie było pyszne, i zdecydowanie ta kanapka będzie moją nową ulubioną pozycją w menu. Skończyłem szybko jeść a Harry zabrał moje naczynia. Wiedziałem, że pewnie nie poprosiłby, żebym zapłacił, więc po prostu wyjąłem 20 dolarów i położyłem je na ladzie. Widziałem, że chciał się temu sprzeciwić ale uciszyłem go srogim spojrzeniem.
Nauka mijała nam bardzo sprawnie, Harry tylko kilka razy musiał obsłużyć ludzi, którzy weszli do kawiarni. Miał dar do uczenia, rozumiałem wszystko co mi mówił i dziwiłem się sam sobie, że wcześniej miałem z tym problemy. Próbowałem właśnie rozwiązać zadanie o klonowaniu owcy, gdy zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i zobaczyłem zdjęcie Nialla.

~Harry~

Spotkanie mijało nam bardzo przyjemnie, Louis był naprawdę pojętnym uczniem. Obserwowałem jak rozmawiał przez telefon, zawsze gdy coś mówił, żywo gestykulował rękami. Właściwie to było dla niego bardzo typowe, a przy tym całkiem urocze.
Nagle z jego rozmowy wyłapałem słowa takie jak, Harry i korepetycje. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się o co chodzi. Chłopak odłożył telefon na blat i od razu spojrzał na mnie.
-Harry, miałbyś może ochotę wyskoczyć na imprezę?- Zapytał.
Jezu, ja i impreza? I to Louisem. Może to jakiś żart. Popatrzyłem na niego pytająco.
-Niall, ten blondyn z drużyny, organizuje dziś małą popijawę, zapytał czy przyjdę, powiedziałem mu, że mam korepetycje z tobą i on kazał zabrać też ciebie i przyjeżdżać. Pomyślałem, że byłoby całkiem miło, gdybyś zechciał iść- powiedział.
Przeanalizowałem to wszystko w miarę szybko. Louis chciał iść ze mną na imprezę. To znaczy powiedział, że byłoby miło, więc to chyba znaczy, że by chciał, prawda?
-Ale przecież jest środek tygodnia- przypomniałem mu.
Ten uśmiechnął się tylko szeroko.
-Spokojnie, często organizujemy takie spotkania, na drugi dzień zawsze wszyscy jesteśmy w szkole. Spojrzałem na zegarek, za pół godziny kończę pracę, co oznaczało, że siedzimy tu już całkiem długo. Przemyślałem sprawę jeszcze raz i stwierdziłem, że chyba nie mam nic do stracenia.
-No dobrze- zgodziłem się. Lou uśmiechnął się szeroko i zadzwonił do Nialla powiedzieć, że będziemy. Wyszedłem na zaplecze, żeby zadzwonić do mamy, wytłumaczyłem o co chodzi i nie dając jej dojść do słowa prosiłem ładnych kilka minut, żeby się zgodziła. Była trochę zaniepokojona, późnym powrotem, skoro jutro miałem lekcje, ale słyszałem po tonie jej głosu, że bardzo ucieszyło ją to, że zostałem zaproszony na takie spotkanie. Nawet Stan nie ukrywał radości i pozwolił mi wyjść wcześniej. Przytuliłem go mocno i zostawiłem fartuszek na wieszaku.
-Możemy już iść- powiedziałem. Lou zabrał szybko swoje rzeczy z blatu i skierowaliśmy się w stronę jego auta. Okazało się, że Niall mieszka bardzo niedaleko, więc w kilka minut dojechaliśmy na miejsce. Gdy przejechaliśmy przez bramę zobaczyłem bardzo duży, biały dom, a przed nim sporo młodzieży. Głośna, dudniąca muzyka, uderzyła w nas już przed wejściem. W środku panował półmrok, a wokoło migały kolorowe światełka. Poczułem się jak w klubie, Niall musiał chyba całkiem często organizować takie rzeczy. Widać było, że ma w tym całkiem spore doświadczenie. Pomieszczenie było zatłoczone, dużo osób tańczyło, była też całkiem liczna grupa, obściskujących się w kątach. Louis złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą. Przy wielkim stole zastawionym kubkami i butelkami, znaleźliśmy chłopców.
-Siema Harry- krzyknął do mnie Zayn. Pomachałem mu w odpowiedzi.
-To jest Niall, a to Liam- powiedział Lou, wskazując na chłopaków. Gdy już każdy przywitał się ze sobą, Zayn wręczył nam jednorazowe czerwone kubeczki. Louis upił łyk ze swojego, więc poszedłem w jego ślady. Skrzywiłem się odrobinę, gdy zorientowałem się, że coś co wydawało mi się colą, okazało się napojem wymieszanym z alkoholem. Nigdy nie piłem alkoholu i wolałbym uniknąć upicia się. Chłopak chyba zauważył nagłą zmianę mojej miny, bo zachichotał cicho.
-Nie musisz pić- powiedział mi, nachylając się nade mną. Pokiwałem głową, uśmiechając się lekko. W moje nozdrza uderzył jego zapach. Louis pachniał jak mięta zmieszana z arbuzem. Domyśliłem się, że musiał być to jego żel pod prysznic. Ta mieszanka połączona z chłopakiem dawała spektakularny efekt. Lou dopił zawartość kubeczka, jednym dużym łykiem i odwrócił się w stronę stołu, by przygotować nowego drinka. W międzyczasie podał mi colę bez alkoholu, co skwitowałem wielkim, wdzięcznym uśmiechem. Kiwnął na mnie głową i udaliśmy się na kanapę. W kącie pokoju zobaczyłem Josha ale starałem się zignorować ten fakt. Miałem nadzieję, że może mnie nie zauważy, tym bardziej, że ledwo już trzymał się na nogach. Siedzieliśmy i obserwowaliśmy tłum pijanych nastolatków. Na środku parkietu, znalazłem Nialla, tańczył z jakąś brunetką, która znacząco się o niego ocierała. Nigdzie nie zauważyłem natomiast Zayna i Liama. Nagle poczułem jak kanapa załamuje się odrobinę. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że na kolanach Louisa usadowiła się jakaś blondynka, która praktycznie wpychała mu swój biust w twarz. Roztaczała wokół siebie, drażniący zapach waty cukrowej. Swoją drogą idealnie komponował się on z jej, zdecydowanie za krótką, różową sukienką. Zauważyłem, jak Louis wyraźnie chce zrzucić ją z siebie, lecz ta nie reaguje zupełnie na nic i zatapia palce w jego włosach. Poczułem nagły przypływ złości, na różowego intruza i wstałem z kanapy, by dać im odrobinę więcej miejsca, którego najwidoczniej tak bardzo potrzebowali. Skierowałem się w stronę stołu i niewiele myśląc wypiłem za jednym zamachem drinka. Przyjemne ciepło rozeszło się po moim ciele. Zawahałem się chwilę, jednak zrobiłem tak samo z drugim i trzecim kubeczkiem. Zaszumiało mi odrobinę w głowię, nie zawahałem się jednak przed zgarnięciem ze stołu czwartego napoju. Stanąłem pod ścianą i spojrzałem w miejsce gdzie zostawiłem Lou, już go tam nie było. Przez myśl przebiegły mi obrazy jego i tej blondynki, splecionych ze sobą na którymś z wolnych łóżek. Wypiłem alkohol w międzyczasie sięgając po następny. Poczułem jak moje ciało się odpręża.
-Może chcesz zatańczyć?- Usłyszałem ze swojej prawej strony. Odwróciłem głowę i zobaczyłem ładną brunetkę. Miała ładne niebieskie oczy. Nie było one rzecz jasna, nawet w jednej trzeciej tak niebieskie i piękne jak oczy Lou, jednakże postanowiłem z nią zatańczyć.
Wyszliśmy na środek parkietu i położyłem swoje ręce na jej biodrach. Odwróciła się od mnie tyłem i zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki. 

~Louis~

Po stoczeniu zawziętej walki z jakaś dziewczyną, która jak gdyby nigdy nic się na mnie uwiesiła, oraz zorientowaniu się, że Harry zniknął z kanapy, wstałem i zacząłem go szukać.
Rozglądałem się po pokoju, aż moje oczy natrafiły na tą burzę ciemnych loków.
Chłopak stał przy stoliku z alkoholem i raz za razem wypijał drinki. Wiedziałem, że nigdy wcześniej nie pił, więc zacząłem przeciskać się przez tłum w jego stronę, w celu uświadomienia mu, że to co robi, nie jest najlepszym pomysłem. Zanim zdążyłem przejść chociażby pół drogi, koło Harrego zjawiła się jakaś dziewczyna, a on jak gdyby nigdy nic, zabrał ją na parkiet. Laska praktycznie odstawiała przed nim jakiś pieprzony taniec godowy.
-Przecież on jest gejem ty idiotko- syknąłem sam do siebie. Zmierzałem w tamtym kierunku z zamiarem przerwania tej ich bzdurnej zabawy i wtedy Harry wplótł palce we włosy brunetki.
No ja chyba śnię. Skierowałem się w stronę stołu i odkręciłem jakąś przypadkową butelkę z wódką. Nie miałem ochoty na jakieś kulturalne picie z kubka, więc zwyczajnie wziąłem kilka sporych łyków. Stałem i obserwowałem poczynania tej dwójki. Dziewczyna odwróciła się przodem i przyciągnęła Harrego bliżej, po czym pocałowała go w szyję. Widziałem jak chłopak zmieszał się odrobinę. Było to jednakże ostatnią widzianą przeze mnie rzeczą, gdyż moje oczy zaszły mgiełką, spowodowaną złością. Niewiele myśląc ruszyłem w ich kierunku. Stanowczym ruchem odsunąłem tą cizię od loczka i stanąłem przed nim. Patrzył na mnie zaskoczony, a ja niewiele myśląc wypaliłem pierwsze co przyszło mi na myśl.
-Zayn cie szuka- powiedziałem i pociągnąłem go za ramię w kierunku mojego siedzącego na kanapie przyjaciela.
-Znalazłem Harrego, tak jak prosiłeś- powiedziałem patrząc na niego twardo. Ten spojrzał na mnie jakbym się naćpał. Starałem się przesłać jakieś sygnały i chyba po chwili zrozumiał.
-Ah tak, słuchaj Harry słyszałem, że pomagasz Louisowi w nauce, no i ja też mam taki mały problem i pomyślałem, że może mógłbyś mi kiedyś tam pomóc- oznajmił. Boże co za ściema, przecież on całkiem dobrze się uczy. Loczek nigdy w to nie uwierzy. Zacząłem już myśleć nad jakimś kołem ratunkowym, podczas gdy Harry pokiwał chętnie głową, zgadzając się na propozycje Zayna. Westchnąłem uradowany i odpędziłem od siebie pytający wzrok przyjaciela. Stwierdziłem, że nadszedł czas uczcić moje małe zwycięstwo, w związku z czym poszedłem po więcej alkoholu. Kończąc drinka doszła do mnie cała ta sytuacja. Co ja właściwie najlepszego zrobiłem. Przecież nie miałem żadnego prawa żeby się tak zachować. Nie wolno jest mi być zazdrosnym o Harrego, on nawet nie wie, że jestem gejem. Przecież my ledwo się znamy. Ojciec by mnie zabił. Zastanowiłem się nad tym chwilę, po czym górę wzięła moja buntownicza natura. Stwierdziłem, jak zawsze, że wszystko mi wolno i będę robił to, na co mam ochotę. Uśmiechnąłem się sam do siebie, odpaliłem szluga i wróciłem do chłopaków. Harry siedział na kanapie i widziałem, że złapał ten stan zamulenia alkoholowego. To ja go tu przywiozłem i czułem się poniekąd odpowiedzialny, żeby dotarł bezpiecznie do domu. Wyszedłem na zewnątrz i zamówiłem taksówkę. Przyjechała zaskakująco szybko. Dopiero co skończyłem palić. Podszedłem do taksówkarza i wręczyłem mu pieniądze, prosząc by zawiózł chłopaka w miejsce, które mu wskaże. Zgodził się, więc wróciłem po Harrego do środka. Przysypiał na kanapie wiec, delikatnie złapałem go za ramię i zmusiłem do wstania. Szedł za mną ufnie, gdy wychodziliśmy przed dom. Otworzyłem drzwi samochodu i wpakowałem go na tylne siedzenie. Widziałem, że chłopak jest ledwo przytomny, ale podał grzecznie adres, więc taksówkarz ruszył z podjazdu. Miałem nadzieję, że nie będzie z nim jutro aż tak źle. Byłem wkurzony na siebie, za nie upilnowanie Harrego i nie miałem już nastroju na zabawę. Wróciłem, pożegnałem się z chłopakami i zadzwoniłem po podwózkę także dla siebie.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 5




And you know we're on each other's team

~Louis~

-Chryste…- wysyczałem przez zęby. Jeśli kiedykolwiek stworzyłbym listę i umieścił na niej wszystko czego nienawidzę robić, to poranne wstawanie, zdecydowanie byłoby na jej szczycie. Rozważałem właśnie olanie szkoły, gdy drzwi do mojego pokoju się otworzyły.
-Louis, wstawaj, znowu się spóźnisz- powiedziała moja mama.
Niechętnie zwlokłem się z łóżka i ruszyłem pod prysznic. Stałem pod tym ciepłym strumieniem wody zapewne dłużej, niż było to konieczne. Potrzebowałem tego, aby mentalnie przygotować się na to co mnie dziś czeka. W głowie zacząłem układać swój plan dnia. Lekcje, lunch, lekcje, godzina przerwy, która dla mnie oznaczała rozpisanie rozgrzewki dla chłopaków i wreszcie trening. Piłka nożna była zdecydowanie miłością mojego życia. Odprężeniem, motywacją i pasją, po prostu była częścią mnie. Wyszedłem spod prysznica, szybko się wytarłem i ubrałem. Zszedłem na dół, złapałem jeszcze jabłko i wyszedłem z domu.
Podjechałem pod dom Zayna i zatrąbiłem. Chłopak wyszedł po chwili.
-Siema stary- powiedział wsiadając do auta. Uśmiechnąłem się do niego szeroko. Przyjaźniliśmy się odkąd oboje mieliśmy po 7 lat, teraz mamy już 19, co daje nam spory kawał czasu. Rozumieliśmy się bez słów i zawsze wiedzieliśmy czego nam trzeba.Po chwili Zayn oczywiście zaczął jęczeć coś na temat śniadania, którego nie zdążył zjeść, więc zatrzymaliśmy się jeszcze pod The Brew. Zostawiłem chłopaka w aucie, a sam poszedłem nam coś kupić. Nie wiem czemu, przez chwilę miałem nadzieję zobaczyć Harrego za ladą. Zamiast niego, spotkałem właściciela. Zamówiłem dla nas dwie duże kawy z mlekiem, kanapki z kurczakiem i czekoladowe muffiny. Po chwili wszystko było gotowe. Zabrałem jedzenie z bufetu i wyszedłem, wrzucając jeszcze napiwek do dużego słoika. Do szkoły weszliśmy minutę przed dzwonkiem i muszę przyznać, byłem z nas dumny. Skierowałem się w stronę sali biologicznej, gdzie wszyscy już zajmowali swoje miejsca. Przystanąłem na chwilę w drzwiach a w oczy rzuciła mi się burza loków, która z desperacją rozglądała się w około. Wszystkie miejsca poza moja ławka były zajęte i chłopak wyraźnie nie wiedział co ma ze sobą zrobić.
-Co za idiota- pomyślałem i ruszyłem w jego stronę.
-Harry, przestań się tak miotać i siadaj wreszcie- powiedziałem. Duże zielone oczy patrzyły na mnie z wyraźna ulgą. Po klasie rozeszły się jakieś poruszone szepty, ale w sumie miałem to w dupie.
-Przygotujcie swoje prace domowe- doszedł do nas głos nauczyciela.
-Kurwa- syknąłem cicho. Harry spojrzał na mnie odrobinę zaciekawiony. Położył swoją pracę na ławce i czekał, aż nauczyciel przyjdzie aby ją zabrać. Starałem się na szybko wymyślić jakąś dobrą wymówkę, niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Zsunąłem się odrobinę na krześle i czekałem.
-Louis, gdzie jest twój referat?- Usłyszałem. Próbowałem się uspokoić. Odetchnąłem głęboko jeszcze raz.
-Nie mam go- powiedziałem prosto z mostu.
-Obyło się bez zbędnego zaskoczenia- mruknął nauczyciel. Zabrał prace Harrego i odszedł. Po chwili odwrócił się jednak.
-Zostańcie obydwoje po lekcji- powiedział do nas.
-Zajebiście- wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Widziałem, że Harry skulił się odrobinę i skarciłem się w myślach za wystraszenie go. Po dzwonku poczekałem, aż wszyscy opuszczą klasę i podszedłem do biurka.
-Louis, jeśli tak dalej pójdzie to nie zaliczysz semestru- powiedział do mnie.
Spiąłem się odrobinę. Nigdy nie byłem najlepszym uczniem, ale wiedziałem, że jeśli nie zdam to rodzice mnie chyba zabiją. Patrzyłem się na niego i czekałem, aż zacznie kontynuować.
-Myślę, że dobrze zrobiłyby ci korepetycje, sądzę, że Harry mógłby ci pomóc. Rozmawiałem z nim już i zgodził się na moją propozycję.
-Słucham?!- Krzyknąłem, zanim w ogóle pomyślałem. Widziałem, że chłopak gwałtownie posmutniał i wręcz chciał stać się niewidzialny. Zupełnie jakby te pieprzone korepetycje były jego pomysłem. Kilka sekund później, doszło do mnie, że to przecież tylko on. To Harry, a nie jakiś kretyn, z którym nie miałem najmniejszej ochoty na spędzanie czasu. Zastanawiałem się, czy przeszkadza mi fakt uczenia się z nim, ale nie wykryłem żadnych negatywnych emocji, kierowanych w stronę tego pomysłu.
-Posłuchaj Louis, nie dasz sobie rady sam, chyba nie chcesz powtarzać klasy- dodał.
-Nie oczywiście, że nie- powiedziałem.
-Świetnie, umówcie się na pasujący wam termin- zakomunikował, po czym zabrał teczkę i wyszedł. Odwróciłem się w stronę chłopaka, stał z nisko spuszczona głową i skrzyżowanymi rękami. Poczułem nagłe wyrzuty sumienia, za wystraszenie go po raz kolejny. Muszę chyba zacząć uczyć się panowania nad emocjami.
-Słuchaj Harry, przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć, zdenerwowałem się tylko, bo nie mogę zawalić roku- powiedziałem spokojnie. Dlaczego ty się tłumaczysz Tomlinson- przebiegło mi przez myśl. Natychmiast uciszyłem swoje wewnętrzne ja.
-Harry spójrz na mnie- poprosiłem. Ten jednak dalej stał w tej samej pozie. Złapałem go za ramię, na co zareagował spięciem mięśni. Westchnąłem i poprosiłem raz jeszcze.
Podniósł odrobinę swoją głowę. W jego oczach ujrzałem mieszankę strachu i nieufności pomieszanej jakby ze smutkiem. Miałem ochotę strzelić sobie za to w twarz. Uśmiechnąłem się delikatnie do niego i poczekałem chwilę, aż jego strach odejdzie.
-Może mógłbyś dziś wpaść do mnie i pouczymy się na jutrzejszą kartkówkę?- Zapytałem.
Kiwnął głową, i nie potrafiłem ukryć małego uśmiechu, który wstąpił na moja twarz. Zaraz po tym, jednak coś musiało zepsuć moje plany.
-Umm, Harry, właśnie mi się przypomniało, że mam dziś trening piłki po lekcjach. Chyba nie ma sensu, żebyś tyle na mnie czekał- powiedziałem smutny. Zaraz… Smutny? Odpędziłem od siebie te wszystkie dziwne myśli. Widziałem, że chłopak chce coś powiedzieć. Wahał się chwilę, jednak w końcu się przełamał.
-Ja też będę na tym treningu- oznajmił. Nie ukrywam, że zdziwił mnie tym trochę.
-Grasz?- Spytałem. Pokręcił przecząco głową. Zobaczyłem jak na jego policzki wstępują rumieńce.
-Tylko pomagam, no wiesz, słupki, ręczniki i takie tam- dodał zawstydzony.
-Więc po treningu?- Spytałem. –Jeśli nie będziesz oczywiście zmęczony- dodałem szybko.
-Tak po treningu jest ok- powiedział cicho i uśmiechnął się do mnie delikatnie. Zebraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy z klasy, udając się w swoje strony.  W sumie cieszyłem się na to spotkanie.

~Harry~

-Wreszcie lunch- pomyślałem. Udałem się w stronę stołówki, po wejściu odszukałem wzrokiem mój stolik. Był to ten w samym rogu sali, niedaleko stały kontenery na śmieci i nigdy nikt przy nim nie siadał, więc pozwoliłem sobie nazwać go swoim. Wyjąłem rano zrobione kanapki i mały sok pomarańczowy. Jadłem, zastanawiając się nad dzisiejszymi korepetycjami z Lou. Nie potrafiłem się nie cieszyć na myśl o chwili czasu spędzonej z nim sam na sam. On był inny niż cała reszta ludzi tutaj. Obronił mnie i zajął się mną, mimo że mnie nie znał. Byłem mu za to dozgonnie wdzięczny, dlatego ucieszyłem się, że teraz to ja będę mógł mu pomóc. Zobaczyłem, że do stołówki wchodzi Josh. Przypomniałem sobie wczorajszą sytuacje i przysunąłem się bliżej ściany. Skończyłem jedzenie, zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem na dziedziniec. Wolałem uniknąć kolejnego spotkania z tym chłopakiem. Mimo, że była jesień, było całkiem ciepło, więc postanowiłem odetchnąć świeżym powietrzem. Usiadłem na schodach i wziąłem głęboki oddech, rozkoszując się słonecznymi promieniami. W oddali zobaczyłem Zayna a zaraz obok niego Louisa. Stali przy murze i palili papierosy. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to jak Lou wyglądał. Miał na sobie czarne rurki i vansy w tym samym kolorze, a do tego błękitną koszulkę. W ręku trzymał czarną bluzę. Jego włosy były jak zawsze zmierzwione. Przemknęło mi przez myśl, że opierając się o mur i wypuszczając dym z ust, wygląda cholernie seksownie. Stłumiłem jednak w sobie te uczucia. Wiedziałem, że chłopak jest poza moim zasięgiem. Zresztą nawet nie jest gejem, a gdyby nawet był to i tak nie miałbym u niego żadnych szans. Wyjąłem swój zniszczony egzemplarz z sonetami Shakespeare’a.
Miałem do nich jakąś słabość i często do nich wracałem. Przeczytałem jeden i podniosłem wzrok znad książki. Moje oczy spotkały się ze spojrzeniem chłopaków, którzy zmierzali w stronę wejścia. Spuściłem wzrok na tomik z poezją.
-Hej Harry, mam nadzieję, że czujesz się ok- usłyszałem. Spojrzałem w górę i zobaczyłem Zayna stojącego nade mną.
-Mmm, tak jest ok- powiedziałem.
-Cieszę się- dodał, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. Minął mnie na schodach, klepiąc mnie lekko po ramieniu i razem z Louisem wszedł do budynku. Posiedziałem na dworze jeszcze chwilę, po czym zacząłem zbierać się na następną lekcję.
Angielski i matematyka minęły całkiem spokojnie. Trening piłki zaczyna się dopiero za godzinę, ale trener prosił bym przyszedł od razu  po lekcjach i zajął się przygotowaniem boiska. Wyszedłem ze szkoły i zacząłem zmierzać w kierunku stadionu. Trener wszystko mi wytłumaczył, pokazał co gdzie się znajduję, dał mi również klucze do magazynu ze sprzętem. Nie pozostało mi nic innego jak wziąć się do pracy. Ustawienie słupków zajęło mi całkiem sporo czasu, jednak byłem zadowolony z efektu. Spojrzałem dumnie na swoja pracę i skierowałem się do magazynu w celu przyniesienia piłek. Wziąłem cztery na raz, mimo że niesieni ich graniczyło z cudem. Nie widziałem gdzie idę, więc nie było wielkim zaskoczeniem to, że w końcu potknąłem się o jakąś bliżej niezidentyfikowaną przeszkodę, prawdopodobnie o własne nogi i wypuściłem wszystkie piłki z rąk. Z bezradności warknąłem cicho i tupnąłem nogą. Średnio mnie interesowało, że moje zachowanie w tej chwili było pewnie typowym zachowaniem pięciolatka. Nagle usłyszałem głośny śmiech z drugiej strony boiska. Wyprostowałem się i odwróciłem wzrok w tamtą stronę. W cieniu, pod trybunami siedział Louis z jakimiś notatkami. O Boże, Louis to widział! Czułem jak moje policzki robią się czerwone. Chłopak dalej zwijał się ze śmiechu i w końcu sam zacząłem chichotać.
Po chwili uspokoił się i wstał otrzepując swoje sportowe spodenki. Wyglądał cholernie dobrze w piłkarskim stroju. Zaczął iść w moją stronę, łapiąc po drodze jedną z rozsypanych przeze mnie piłek. 
-Przepraszam nie powinienem się śmiać- powiedział chichocząc. Wciąż stałem tam zarumieniony.
-Po prostu bardzo przypominałeś w tamtej chwili moją młodszą siostrę, w tym, że tupanie nogą w twoim wykonaniu było po prostu bardziej zabawne- dodał, odkładając piłkę na miejsce.
-To żenujące- oznajmiłem, czym dałem mu kolejny powód do zaśmiania się. Razem ułożyliśmy piłki i Lou usiadł na trawie.
-Dziękuję- powiedziałem, uśmiechając się do niego.
-Nie ma sprawy Harry- odpowiedział i poklepał miejsce obok siebie. Usiadłem i wziąłem głęboki oddech.
-Czemu jesteś tu tak wcześnie?- Spytałem. W końcu trening zaczynał się dopiero godzinę po naszych lekcjach.
-Jestem kapitanem, musiałem rozpisać rozgrzewkę dla chłopków- wyjaśnił.
-Wow, zawsze chciałem się nauczyć grać, ale nigdy nic mi z tego nie wychodziło- powiedziałem.
-To nie takie trudne, pokażę ci kiedyś, jeśli będziesz chciał- dodał. Na moją twarz wstąpił wielki uśmiech i zaraz po tym ochoczo pokiwałem głową. Louis znów zaśmiał się głośno, odrzucając głowę w tył. Schowałem twarz w dłonie i siedziałem tak przez moment, rozkoszując się tą chwilą. Przerwały mi odgłosy chłopaków, wbiegających na murawę. Podniosłem głowę i zobaczyłem Lou, zmierzającego w ich kierunku. Poszedłem i usiadłem na trybunach, by poczekać na zakończenie treningu. Rozejrzałem się, w poszukiwaniu znajomych twarzy pośród ludzi w drużynie. Znalazłem Zayna, było też dwóch kolegów Lou, z którymi zazwyczaj siadał przy obiedzie. Niestety zobaczyłem też Josha, który po chwili posłał w moją stronę gniewne spojrzenie. Rozpoznałem jeszcze chłopaka, który chodzi ze mną na matematykę, siedzi zawsze w ławce obok. Trening przebiegał sprawnie. Musiałem przyznać sam przed sobą, że większość czasu bezwstydnie gapiłem się na Louisa. Był naprawdę świetny, zachowywał się jakby urodził się na boisku. Po zakończonych ćwiczeniach wszyscy zebrali się w grupie i przybili sobie piątki, a potem rozbiegli się do szatni. Wszedłem na boisko by zacząć sprzątać słupki.
Gdy znosiłem już ostatnie, na murawę wszedł Louis. Był już umyty i przebrany.
Zabrał z trawy ostatnia piłkę, której ja nie dałem rady wziąć i włożył ją do specjalnego kosza, gdzie była już wrzucona reszta.
-To co, idziemy?- Zapytał. Pokiwałem głową i ruszyłem za nim na parking.
Nagle przypomniało mi się coś bardzo ważnego, czego wcześniej bałem się powiedzieć Louisowi. Nie miałem jednak wyboru, więc w końcu zdobyłem się na odwagę.
-Um Louis- powiedziałem cicho. Chłopak odwrócił się w moją stronę i patrzył wyczekująco aż zacznę kontynuować.
-Mam taką prośbę…- zacząłem. Chłopak kiwnął głową abym kontynuował.
-Za pół godziny, zaczyna się moja zmiana w kawiarni, czy moglibyśmy pouczyć się tam? Raczej nie ma tam za wielu klientów, chyba, że nie chcesz, to może mógłbym się dziś zwolnić, albo na przykład…
-Harry!- przerwał mi Lou.
-Rozumiem to i nie ma problemu, możemy się pouczyć tam- powiedział spokojnie. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, po czym poszedłem za nim na parking.