I think I'm gonna lose my mind
~Louis~
Siedziałem w salonie i rozstawiałem resztę papierowych
talerzyków na przyjęcie urodzinowe Fizzy, ilość różowego znajdująca się w tej
chwili w tym pomieszczeniu powinna być zakazana. Rodzice udali się na weekend
na jakieś służbowe szkolenia, a reszta moich sióstr ulotniła się, twierdząc, że
nie chcą spędzać popołudnia na imprezie z dzieciakami. Tym oto sposobem,
wszystko spadło na moją głowę. Przyjrzałem się wnętrzu i byłem całkiem
zadowolony ze swojej pracy. Może powinienem zająć się tym zawodowo, czy coś. Do
pokoju weszła Fizzy ubrana w niebieską sukienkę.
-Zapleciesz mi warkocza Lou?- spytała. Pokiwałem głową i
zabrałem z jej ręki gumkę.
Ledwie skończyłem zawiązywanie gdy usłyszeliśmy dźwięk
dzwonka. Nie zdążyłem wyjść z salonu gdy moja młodsza siostra wpuściła gości do
środka. Zobaczyłem kilka jej koleżanek i pomachałem im na przywitanie.
Postanowiłem wyjść przed dom i czekać na przybycie reszty gości. Ludzie
stopniowo zapełniali wnętrze. Wyjąłem z kieszeni papierosy i wsunąłem jednego
do ust.
~Harry~
Zaparkowałem kawałek przed domem Louisa. Dylan wyskoczył z
auta chwytając w dłoń ozdobną torebkę. Po długich poszukiwaniach zdecydował, że
kupi Fizzy różowy pamiętnik, zamykany na kłódkę. Złapałem go za rękę i razem
ruszyliśmy w stronę domu, z którego dochodziły dźwięki muzyki i krzyki
wszystkich dzieciaków. Gdy przeszliśmy przez bramę, zobaczyłem Louisa
siedzącego na werandzie, palił papierosa i mimo, że do tej pory nie lubiłem gdy
ktoś to robił, on wyglądał wtedy jak uosobienie seksu. Siostra chłopaka musiała
zobaczyć nas przez okno, gdyż wybiegła z domu i skocznym krokiem podeszła w
nasza stronę. Dylan wręczył jej prezent, życząc jej wszystkiego najlepszego i
dając buziaka w policzek, na co ona zarumieniła się uroczo. Po chwili obydwoje
byli już w środku. Pomachałem do Lou i odwróciłem się zmierzając znów w stronę
auta. Zrobiłem zaledwie kilka kroków gdy poczułem silny uścisk na ramieniu.
-A ty dokąd?- usłyszałem i zobaczyłem zdyszanego chłopaka.
-Zostań- dodał po chwili, ciągnąc mnie w stronę werandy.
Posłusznie poszedłem za nim i weszliśmy do środka, gdzie znajdował się tłum
roześmianych dzieciaków.
-Jenny, w razie czego będę na górze- powiedział Lou do
kobiety, która stawiała na stole najróżniejsze przekąski. Ta tylko skinęła
głowa i uśmiechnęła się do niego ciepło.
-Kto to?- spytałem.
-Jenn? To nasza Hmm, opiekunka?- powiedział jakby szukając
dobrego określenia.
-Mieszka z nami już odkąd ja byłem mały, tam w domku dla
gości, moi rodzice nie mieli czasu zajmować się dziećmi- wyjaśnił.
Przytaknąłem, dając znać, że rozumiem o co chodzi.
Louis zaciągnął mnie do kuchni. Wyjął z szafki wielką tacę,
na której postawił dwie szklanki, dzbanek z lemoniadą i jakieś apetycznie
wyglądające ciasteczka. W zęby złapał paczkę chipsów i nie mogłem nic poradzić
na mały chichot, który wydostał się z moich ust. Ten tylko wywrócił oczami i
skinął na mnie głowa, kierując się w stronę schodów. Otworzyłem drzwi do jego
pokoju i przepuściłem go przodem. Postawił jedzenie na biurku i rzucił się na
wielkie łóżko. Usiadłem grzecznie na kanapie i spuściłem wzrok na kolana. To
było zawstydzające, ja i on spędzający razem czas. Wciąż nie potrafiłem oswoić
się z myślą, że ktokolwiek może chcieć dobrowolnie się ze mną spotykać. Zresztą
po co ktokolwiek miałby chcieć to robić. Byłem totalnie beznadziejny i nie wnosiłem
swoją osobą nic wartościowego do życia kogokolwiek. Zawsze byłem tylko
problemem. Poczułem łzy w oczach i przekląłem sam siebie za bycie takim
mięczakiem.
-Hej Hazza, co się stało?- usłyszałem zmartwiony głos
chłopaka. Uśmiechnąłem się do niego lekko i potrząsnąłem głową. On wciąż
przeszywał mnie wzrokiem. Po chwili machnął na mnie ręką, nakazując żebym
przyszedł do niego. Zbierając się w sobie wstałem z kanapy i podszedłem do
łóżka. Pociągnął mnie za koszulkę zmuszając do zajęcia miejsca obok niego.
Podniósł mój podbródek i spojrzał mi prosto w oczy.
-Nie smuć się, nie lubię jak jesteś smutny- powiedział
troskliwie. Zarumieniłem się i pokiwałem głową. Położył się na poduszce i
popatrzył na mnie. Podciągnąłem kolana pod brodę i objąłem je ramionami.
-Opowiedz mi coś o sobie- powiedział. Spojrzałem na niego
pytająco.
-Jaka była twoja stara szkoła? Zapytał. Automatycznie
skrzywiłem się, przypominając sobie to miejsce.
-Była… zwyczajna- odpowiedziałem niepewnie. Ten wyczuwając,
że kłamię, po prostu westchnął głęboko.
-Dlaczego taki jesteś Harry, taki niepewny, zastraszony, co
oni ci zrobili?- zapytał smutno, łapiąc mnie za rękę. Jego dotyk sprawił, że
ciepło rozeszło się po moim ciele.
-Po prostu mnie nie lubili, to moja wina, jestem
beznadziejny- wyjaśniłem.
-To bzdura- powiedział zdenerwowany.
-Jesteś idealny- dodał, patrząc mi prosto w oczy. Położyłem
się na poduszce obok i patrzyłem w sufit.
-Opowiesz mi o tym?- zapytał. Zamknąłem oczy i starałem się
zachować spokój. Tłumaczyłem sobie, że to Louis i mogę mu zaufać. Nie patrząc
na niego zacząłem mówić.
-Miałem kiedyś przyjaciela, Petera, znaliśmy się od dziecka,
byliśmy nierozłączni. Pewnego dnia on powiedział mi, że jest gejem, to był
najszczęśliwszy dzień mojego życia, bo ja już od dawna się nim kochałem. Zaczęliśmy
być razem i było naprawdę cudownie, ukrywaliśmy się razem przed światem.
Stworzyliśmy nasz własny, pełen miłości, ale to w końcu zaczęło mnie męczyć,
wiesz? Że nie mogłem złapać go za rękę przy ludziach, przytulić w szkole,
pocałować na spacerze. Powiedziałem o tym mojej mamie, powiedziałem jej, że
jestem gejem. Ona przyjęła to najnormalniej w świecie, powiedziała, że jestem
jej ukochanym synkiem i ona w pełni mnie akceptuje. Starałem się wytłumaczyć to
Peterowi, nakłonić byśmy się ujawnili. Ale on nie chciał o tym słyszeć.
Pokłóciliśmy się, a na drugi dzień gdy przyszedłem do szkoły, wszyscy
wiedzieli. Wszyscy wiedzieli, o mojej orientacji. On wyparł się wszystkiego,
nagadał ludziom, że jestem obrzydliwym pedałem, a później zaczał mnie gnębić
razem z nimi. Cierpiałem, nawet bardzo, ale nigdy nie zrobiłem nic żeby to
zmienić. Nie potrafiłem mimo wszystko, odwrócić się przeciwko niemu. Zbuntował
przeciwko mnie prawie całą szkołę, jego koledzy ciągle mnie gnębili.
Doprowadził do tego, że nie chciało mi się już więcej żyć, robiłem różne
głupoty, ale w końcu zebrałem się w sobie. Musiałem to zrobić dla mojej mamy,
bo ona i tak ledwo daje sobie rade. Ojciec zostawił nas gdy tylko dowiedział
się, że jest w ciąży z Vivien, Dylan miał wtedy trzy latka. Stwierdził, że to
życie go nie uszczęśliwia, że on chce czegoś innego. Kazał wynieść się mojej
mamie z domu, który teoretycznie był jego i od tamtego czasu nigdy go nie
widzieliśmy. Ona strasznie to przeżyła. Musieliśmy szukać nowego domu,
zaczęliśmy mieć kłopoty finansowe. Chwytałem się dorywczych prac żeby jej pomóc
i jakoś dajemy sobie radę. Moja mama od dawna wspominała, że ma lepszą
propozycję pracy, tutaj, w Londynie. Ale cały czas się wachała, mogło nam nie
wyjść a Wtedy już nie mielibyśmy do czego wracać. Pewnego dnia wróciłem do domu
ciężko pobity i to przeważyło, trzy dni później wyjechaliśmy i teraz jestem
tu.- skończyłem, patrząc na niego. Przyglądał mi się ze łzami w oczach.
-Przykro mi, że cie to spotkało Harry, nie zasłużyłeś na to-
powiedział łapiąc moją rękę. Rękaw mojej bluzy nieznacznie się podwinął co
przyciągnęło uwagę Louisa. Spojrzał na mój nadgarstek i zmarszczył czoło.
Podwinął mój rękaw do łokcia i wciągnął powietrze, patrząc zdezorientowany na
szereg blizn ciągnących się po mojej ręce. Próbowałem się mu wyrwać ale on tylko
wzmocnił uścisk. Moje policzki stały się czerwone i odwróciłem od niego wzrok.
-Obiecaj mi, że nigdy więcej tego nie zrobisz Harry-
powiedział poważnie, smutnym głosem.
Spojrzałem na niego i pokiwałem głową. W jednej chwili
przytulał mnie mocno. Pozwoliłem sobie zachwycić się chwilę jego zapachem.
Wypuścił mnie z ramion i spojrzał na mnie rozczulonym wzrokiem. Znów poczułem
się jakbym miał przyjaciela.
-Dziękuję, że jesteś Lou- powiedziałem.
-To ja dziękuję Harry- oznajmił. Postanowiłem zakończyć te
smutne temty.
-Co u twojej dziewczyny?- zapytałem. Myślałem, że to dobre
pytanie ale Louis skrzywił się nagle.
~Louis~
Teraz albo nigdy Louis
pomyślałem, zbierając się w sobie na odwagę.